Recenzja
Diddy-Dirty Money - "Last Train to Paris"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Diddy wraz z wokalistkami Dawn Richards i Kaleeną Harper, pod szyldem Dirty Money, wydał być może najbardziej gwiazdorski album roku. Wśród gości mamy w końcu tak wielkie postaci, jak Grace Jones i Justina Timberlake'a. Niestety rozmach nie przełożył się na poziom płyty.
Krążek "Last Train to Paris" powstawał prawie półtora roku. Diddy chciał stworzyć materiał, który połączy elektronikę, funk, hip-hop, soul, pop i R&B. Założenie nader ambitne, wykonanie nie do końca satysfakcjonujące. Płyta jest przeładowana. Za dużo tu wszystkiego. Wokali i miałkich tekstów Diddy'ego (prawie wszystko o miłości, czasem tylko trochę o imprezach), gości, producentów, klimatów muzycznych.
Generalnie wszystko można by było spłycić do schematu - elektroniczny bit z mniej lub bardziej wyrazistą melodią, smętny Diddy, uzupełniające go wokalistki i rapowy bądź wokalny gość. I to właśnie gości zapamiętamy z płyty. Lil Wayne rapuje doskonale, Notorious B.I.G. straszy zza grobu, Justin Timberlake niespecjalnie może złapać melodię, a Wiz Khalifa dowodzi, że spośród hiphopowej młodzieży to w nim można widzieć przyszłość. No i jest Grace Jones. Więcej o jej występie napisać się nie da, bo zwyczajnie nie ma o czym.
Gdyby wyjąć z "Last Train to Paris" 10 najlepszych numerów, mielibyśmy album całkiem niezły. Nie rewelacyjny, ale niezły. W jego obecnym kształcie o komplementy jednak trudno. Zmarnowany potencjał i budżet.