Recenzja

30-06-2011-22:39:59

Tyler, The Creator - "Goblin"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Zamieszanie, jakie towarzyszyło wydaniu pierwszej płyty Tylera, The Creatora w dużej wytwórni, spokojnie można przyrównać do gorącego wyczekiwania na ostatni album Kanye Westa. Dziś już wiemy, że było w tym trochę przesady.

Opiniotwórcze media, fani nie tylko niezależnego hip-hopu, wszyscy im bliżej premiery "Goblina", tym bardziej nakręcali się nowym, młodym gniewnym amerykańskiej sceny. Spodobał im się już na pierwszej, wydanej własnym sumptem rok temu płycie "Bastard", którą za oryginalne teksty i nietuzinkowe bity docenił nie tylko serwis "Pitchfork". Nowy materiał, wydany już nakładem dużej, i szanowanej, wytwórni XL, miał stanowić jeszcze mocniejszą dawkę bezpardonowego hip-hopu. I rzeczywiście kolejne zwiastuny krążka coraz silniej wzbudzały zainteresowanie słuchaczy, również tych, którzy Tylera wcześniej nie znali. Klip do numeru "Yonkers", który trafił do sieci już w lutym, w ciągu czterech tygodni obejrzało ponad trzy miliony internautów (do dziś blisko 14 milionów). Kolejny wideoklip - tym razem do kawałka "She" - ma spore szanse ten wynik przebić (trzy tygodnie od premiery i prawie trzy miliony odtworzeń).

Czym sobie Tyler na taką popularność zasłużył? Przede wszystkim rapem, który niczym nie przypomina mainstreamowych produkcji. 20-latek w swoich tekstach gryzie, opluwa, wali między oczy i szyderczo się śmieje. Nie ma dla niego świętości, ładne historyjki w jego świecie nie istnieją. Takim podejściem, wzmocnionym jeszcze oszczędnymi, acz brudnymi i mrocznymi bitami, musiał zwrócić na siebie uwagę. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że stał się dla hiphopowej sceny powiewem świeżości, nadzieją na przywrócenie amerykańskiemu rapowi wyrazu.

I być może dalej nią będzie, chociaż po imponujących zapowiedziach, cała płyta "Goblin" poziomu zwiastunów nie trzyma. Utrzymana w konwencji psychoterapii, której poddaje się Tyler, musi być rozpatrywana jako całość, a ta gdzieś w połowie się rozłazi. Na wstępie, po czterech, pięciu numerach robi wrażenie przede wszystkim demoniczną atmosferą, potem staje się jednak coraz bardziej ciężkostrawna i duszna, a na końcu zwyczajnie nieznośna. Na tej kozetce musiało być Creatorowi dosyć wygodnie, mnie ta jego terapia trochę jednak zmęczyła.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!