Recenzja

17-07-2011-19:23:16

Camero Cat - "Mad Tea Party"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Camero Cat to dość niezwykły zwierz. Na pewno mieszaniec - czasem przymilny, czasem zadziorny. Temperamenty, ale najczęściej łagodny.

Przyznam szczerze, że do tego kota podchodziłam jak do jeża. Nie tylko dlatego, że za kotami nie przepadam. Zapowiedzi płyty "Mad Tea Party" wydawały mi się równie intrygujące, co odstraszające. - Nietypowy, projekt muzyczny z pogranicza rocka, teatru i kabaretu - pisał wydawca. Z kolei na pierwszej stronie książeczki dołączonej do albumu widnieje dumny napis "alternative pop opera". Skojarzenia z "Alicją w krainie czarów" były bardziej niż oczywiste. Znalazłam też wzmianki o inspiracjach twórczością Tima Burtona i gościnnym udziale Czesława Mozila, a sami twórcy określili dzieło mianem "słuchowiska".

Mając te wszystkie informacje, obawiałam się czegoś skrajnie dziwacznego, ciężkostrawnego, przekombinowanego. A tu miła niespodzianka. Alternatywny pop to rzeczywiście najbardziej pasujące określenie, choć tak naprawdę niewiele zdradza na temat muzyki tria. Ta z pewnością jest bogata, nietuzinkowa, ciekawa. Dużo tu akustycznego grania, wodewilowej karuzeli, zabawy także głosami (narracje). Od pierwszego onirycznego utworu "Incantation" trio zabiera nas w kolorową podróż malowaną dźwiękami gitar, klawiszy, sekcji smyczkowej, instrumentów dętych i akordeonu Czesława. To surrealistyczna, chwilami mroczna wyprawa niczym ze snu, a jednocześnie zabawna, pełna niezwykłych przygód i metafor opowieść o kocie Camero.

Najprościej ujmując "Mad Tea Party" to pop wyobraźni - muzyka, która niemal automatycznie uruchamia w głowie słuchacza barwne obrazy. Szkoda tylko, że krakowianie nie śpiewają po polsku, wówczas jeszcze łatwiej byłoby wejść do ich świata. Mogliby też popracować jeszcze nad melodiami, żeby przynajmniej czasem pop dominował nad alternatywą, a piosenki zostawały w głowie na dłużej. Może uda się na kolejnej płycie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: camero cat