Recenzja

18-08-2011-21:06:09

Submotion Orchestra - "Finest Hour"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Cherchez la femme - głosi francuskie powiedzenie. Niestety, za niedoskonałość debiutu Submotion Orchestra muszę obwinić Ruby Wood.

Cherchez la femme - głosi francuskie powiedzenie. Niestety, za niedoskonałość debiutu Submotion Orchestra muszę obwinić Ruby Wood.

Od razu się wytłumaczę. Album "Finest Hour" to kawał ślicznej, pięknie brzmiącej, bogatej muzyki. Z mnóstwem dźwiękowych perełek i lśniących klejnocików. Wysmakowana mieszanka jazzu, downtempo, soulu, avant popu i wszystkich innych przyjemnych uchu gatunków i stylów. Do panny Wood też w zasadzie nie można się przyczepiać. Rzeczywiście chwilami brzmi jak nieślubne dziecię Sade i Tracy Thorn. Potrafi otulić głosem niczym kaszmirowym szalem, umie też błysnąć krystalicznym szeptem, ale... No właśnie, jest "ale".

W pewien sposób jej głos trywializuje nagrania. Kiedy śpiewa tak ładnie (za ładnie? za poprawnie?) interesujące kompozycje, zmienia w miłe smooth-jazzująco-triphopowe piosenki. Ponieważ płyta trwa aż godzinę, każdy kolejny numer wydaje się bardziej zwiewny, oniryczny, nijaki. Tymczasem wystarczy, że na pierwszy plan wychodzi trąbka i dzieją się czary. Nagle wkraczamy do magicznej krainy, wielobarwnej, tajemniczej, bajkowej. Instrumentalne fragmenty wciągają, wsysają swym snującym tempem, momentami obezwładniają. Pojawia się finezyjny bałagan z rozbieganymi nutami czy też tajemniczy, nieco mroczny, zimny klimat ("Black Chat") lub fajna nerwowość w mocno elektronicznym, poszatkowanym "Pop N Lock".

Bez Ruby Submotion Orchestra brzmi szlachetnie, intrygująco, czasem niepokojąco, czasem leniwie, z Wood brzmi po prostu ładnie. Tylko ładnie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!