Recenzja

06-10-2011-13:27:10

Guano Apes - "Bel Air"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Są reaktywacje, które wywołują pospolite poruszenie i takie, obok których przechodzi się dość obojętnie. Jeśli chodzi o Guano Apes mamy raczej do czynienia z drugim przypadkiem. Ich pierwsze od ośmiu lat studyjne dzieło wypada jednak całkiem nieźle.

Na własny użytek stworzyłam sobie muzyczną kategorię "szpinak". Jeśli komuś skojarzyło się z Popeyem, podąża dobrym tropem. W owej tajemniczej szufladce znajdują się utwory Lostprophets, Limp Bizkit niemal cały katalog Rage Against The Machine i spora część dorobku Guano Apes, łącznie - jak się okazuje - z najnowszą płytą. Dlaczego "szpinak"? Otóż, kreskówkowy marynarz, pochłaniając puszki szpinaku, nabierał fizycznej tężyzny i przede wszystkim energii. I właśnie takie działanie ma na mnie muzyka wyżej wymienionych wykonawców. Może muskuły nie rosną mi w oka mgnieniu, ale przy odpowiedniej dawce mogę z uśmiechem na twarzy przekopywać ogródki. Cały ten barwny opis miał na celu skonstatowanie, że nasi zachodni sąsiedzi nadal potrafią dać czadu.

Hiphopowe zagrywki w zasadzie znikły, pojawiły się za to chętnie i bogato używane syntezatory. Nadal jednak mamy hałasujące, czasem nawet wściekłe gitary, gdzieniegdzie wyrazisty, burcząco-pulsujący bas, kapitalny, zachrypnięty głos Sandry Nasić (przyznaję, mam słabość do tej dziewczyny, szczególnie jak się wydziera) i przede wszystkim mnóstwo energii. Piosenki są naiwne i proste, ale dość zgrabne, najczęściej zadziorne i pomimo już niemłodzieńczego wieku twórców w fajny sposób gówniarsko rockowe. "Sunday Lover" od razy wpada w ucho, skoczny "Fanman" na pewno będzie niezły do skakania na koncertach (grupa przecież zapowiedziała kilka występów w Polsce), a "Trust" ma całkiem solidną siłę rażenia. Mimo wszystko syntetyczne wstawki irytują, poza tym z całą moją sympatią do Guano Apes i łagodnym spojrzeniem na nowy longplay, nie znajdziemy tu hiciorów na miarę "Lords of the Boards" czy "Open Your Eyes". Liryczne fragmenty nie mają natomiast nawet prawa kłaniać się "Rain". Chcąc nie chcąc, muszę też przyznać, że jest tu kilka wręcz koszmarnych momentów.

Powtórzę więc, "Bel Air" nie jest niczym porażającym, znakomitym i na pewno nie wywoła takich rumieńców jak debiut. Z drugiej strony, żaden fan grupy nie powinien uciekać z wrzaskiem po wysłuchaniu materiału. Ja wiem, że nieraz włączę sobie ten album gdy będę wybierać się na rowerową wycieczkę, sprzątać mieszkanie albo... przekopywać ogródek.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: guano apes