Recenzja

27-12-2011-01:50:02

Heather Nova - "300 Days At Sea"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kilka lat temu miałam okazję widzieć Heather Novą na żywo (nie udało mi się ostatnio dotrzeć do Stodoły) i pamiętam, że mi się podobało. I tyle. Obawiam się, że po albumie "300 Days At Sea" zostaną mi podobne wspomnienia.

Nowa płyta wokalistki to dobry, eklektyczny zestaw, problem w tym, że tak bezboleśnie jak przychodzi jego słuchanie, tak samo łatwo jest go zapomnieć. Czasem wyróżnia się rytm w stylu The Clash ("Stop The Fire"), czasem amerykański feeling ("Higher Ground", "Turn The Compass Round") czy lekki przytup ("I'd Rather Be"), trzeba jednak chcieć coś znaleźć, skupić się na wyłapywaniu co ciekawszych fragmentów, a przecież w popie, nawet tak szlachetnym i rockowo zabarwionym, nie o to chodzi. Tak naprawdę to największy grzech gatunku - piosenki, które nie zagnieżdżają się momentalnie w głowie, brak refrenów, od których nie można się uwolnić.

Z drugiej strony, nie sposób krytykować Heather. "300 Days At Sea" to bowiem naprawdę niezła płyta. Słucha się tego dobrze, realizacja jest na najwyższym poziomie. O nudzie też nie ma mowy, wokalistka bowiem zgrabnie lawiruje między mocniejszymi, rockowymi numerami ("Save A Little Piece Of Tomorrow" przyjemnie kojarzące się brzmieniowo z Queens of The Stone Age), kruchymi balladami ze smyczkami ("The Good Ship "Moon", "Stay"), a fragmentami z bluesowo-folkowymi naleciałościami ("Burning To Love"). No i brawa należą się za niepokorne i niepokojące "Do Something That Scares You" z rozdrażnioną gitarą i niemal wkurzoną Novą. To taki fajnie odstający od reszty, brudny, garażowy, przesterowany numer, którego nie powstydziłby się niejeden alternatywny artysta.

Mimo szczerych chęci, ciężko się jednak do "300 Days At Sea" przywiązać na dłużej. Jeszcze ciężej będzie wracać.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!