Recenzja

31-12-2011-14:00:46

Robin Thicke - "Love After War"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Miłość niejedno ma imię. Również ta muzyczna. Doskonale to słychać na piątym albumie Robina Thicke.

Artysta z Los Angeles to jeden z najbardziej znanych i cenionych twórców nurtu nazywanego "blue-eyed soul". W jego twórczości znajdujemy jednak również elementy popu, R&B czy jazzu, dzięki czemu Thicke może się pochwalić bardzo zróżnicowanym audytorium. Nie ma się co jednak oszukiwać, w ogromnej większości jego słuchacze to kobiety o romantycznym usposobieniu. Robin doskonale o tym wie, dlatego też konsekwentnie nagrywa zmysłowe, przyjemne w odbiorze piosenki, w których dominuje temat miłości oraz uczuć. Najlepiej słychać to już w bardzo udanym utworze tytułowym, który jest chyba najlepszym nagraniem na płycie. Na długo w pamięci zostaje również "Pretty Lil' Heart", w którym gościnnie udzielił się Lil Wayne. To zresztą jedyny gość na albumie i chociażby to wyróżnia Robina na tle konkurencji. On nie sięga po głośne nazwiska, aby zapewnić sobie darmową promocję. Nie próbuje się też w stylistyce dance czy Europop. Woli dodać do swoich nagrań szczyptę bossa novy czy oszczędnego grania akustycznego. Dzięki temu "Love After War" to wydawnictwo niezwykle ciepłe, pobudzające zmysły. Robin raz przybiera pozę odrobinę butnego, bazującego na pewności siebie macho, aby po chwili zmienić się w romantyka, który najchętniej spędzałby czas oglądając z kobietą filmy przy kominku, obowiązkowo popijając dobre wino. I co ciekawe, niezależnie od tego w jaką rolę się wciela, brzmi autentycznie. Szkoda tylko, że tak naprawdę wszystko to już słyszeliśmy w wykonaniu Thicke. Jego płyty mogą się podobać, z pewnością mocno relaksują, ale niczym nie zaskakują.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!