Recenzja

13-01-2012-00:26:55

Queensrÿche - "Dedicated To Chaos"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Przez kilkadziesiąt sekund myślałem, że przez pomyłkę włożyłem do odtwarzacza album Pearl Jam. Podobnych zaskoczeń na albumie jest parę, lecz przeważa wrażenie, że mamy do czynienia z typowym dziełem Queensrÿche. Do tego całkiem dobrym.

Dobra jakość krążka nie rzuca się w uszy od razu. Potrzeba uważnych przesłuchań, skonsumowania materiału ze słuchawkami na uszach, aby odkryć jego zalety. Wspomniany we wstępie numer "Get Started" to idealny otwieracz, prosty i rockowy. Choć nie przekonuje mnie lekko zamulone brzmienie, które nadaje gitarom były muzyk zespołu, Kelly Gray. Muzyka Queensryche działa mocniej z soczystą, czystą gitarą. Gdy brzmieniowy brud zmywany jest przez śliczne elektroniczne przerywniki i hałasy, wstawki orientalne, robi się naprawdę przyjemnie. Jeszcze piękniej jest, gdy słyszymy smyczki, klawisze. Świetnie ubarwiają dzieło partie saksofonu, który w pewnym momencie przypomina pamiętne solo z "Baker Street" Gerry'ego Rafferty'ego ("At The Edge"). Wiele razy silnie z przodu jest bas oraz perkusja Scotta Rockenfielda, do tego stopnia, że chwilami sekcja wprowadza nas niemal w trans.

Muzycy (oraz producenci - Jason Slater i Kelly Gray) napisali parę znakomitych piosenek. Teksty zasługują na wnikliwe przestudiowanie z uwagi na celne obserwacje o współczesnej cywilizacji, w której technologia jest przed człowiekiem, a show-biznes to przemysł bezlitosnego wyzysku. Dawno Queensryche nie udało się stworzyć udanych singlowych piosenek. Na "Dedicated… " jest ich kilka. O "Get Started" już było. Świetna jest pogodna "Around The World" z melodyjną i romantycznie rzewną partią gitary a la Slash w "Sweet Child O' Mine". Idealny do radia jest komentarz na szołbiz - rozbujany "Wot We Do" z mocnym akcentem klawiszy. Choć zagorzałych fanów grupy, czekających na album pokroju "Empire", taki numer pewnie odrzuci od płyty na znaczną odległość. Przyciągnąć może ich natomiast oparta na mocnych gitarach i ozdobiona ładnym refrenem "I Take You".

Szkoda, że tylko na wersję limitowaną trafiła rozdzierająca, przepiękna ballada "Broken" z wiolonczelą i saksofonem. To idealny powerplay na Wszystkich Świętych. Sporo jest starannie dopracowanych fragmentów przestrzennych, ilustracyjnych. Niestety, nie brakuje też numerów, które przelatują przez uszy, nie zostawiając śladu. Pomimo tego nie zgadzam się z wieszającymi na płycie psy. Tak udanego albumu Queensryche nie nagrał od drugiej części "Operation…". Nieco więcej tu rocka niż progmetalu, łeb co jakiś czas wystawia pop, lecz wszystko trzyma się kupy. Nie ma chaosu wynikającego z desperackiego dążenia do sukcesu. Jeżeli jako chaos zdefiniujemy obecność elementów różnych stylistyk, to faktycznie go nie brakuje. I dobrze. Queensryche zawsze ceniłem za różnorodność. I dopóki słyszę, że szukają, próbują, dopóty będę sięgał po ich płyty. I zachęcał do tego innych.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!