Recenzja

10-02-2012-21:09:27

Skrillex - "Bangarang"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

To miała być klubowa premiera roku. Ale Skrillex wydał ją za późno, przynajmniej o kilka miesięcy.

Jeśli ktoś w ciągu ostatniego roku nie odwiedził żadnego serwisu muzycznego w sieci, nie włączył ani razu muzycznej radiostacji, ani nie poświęcił kilkunastu minut stacji telewizyjnej traktującej o muzyce, ma prawo nie wiedzieć, kim jest Skrillex. Jeśli... Ale nawet gdy ktoś bardzo się starał omijać muzykę z daleka, musiał się natknąć na ten pseudonim. Na długo jeszcze przed tym, jak Skrillex wydał debiutancką EP-kę, produkował płytę dla Korna, bawił się we wskrzeszanie ducha The Doors, a przede wszystkim sporo koncertował i to u boku Deadmau5a - swojego muzycznego guru i wydawcy. I właśnie - gwiazdą i postacią medialną numer jeden stał się zanim jeszcze zabrał się za wydanie debiutu. Kiedy ten wreszcie się ukazał, Skrillex nie jest już tak gorącym towarem, jak jeszcze pod koniec 2011 roku.

Zaskakujące również jest to, że ów debiutancki materiał to zaledwie 30-minutowa EP-ka. Chyba nie tylko ja spodziewałem się po tak mocno nakręconym hypie na jego osobę dłuższej płyty. Z jednej strony to ulga - bo "Bangarang" rozciągnięta do granic możliwości mogłaby być równie ciężka do przełknięcia, co metalowa rurka. Z drugiej - niedosyt, bo Skrillex na swoim oficjalnym krążku tylko raz pokazuje inną, od tej świetnie wszystkim znanej, twarz (w ostatnim na EP-ce kawałku "Summit", w którym śpiewa Ellie Goulding). Nie dość więc, że jego płyta ukazuje się przynajmniej kilka miesięcy za późno, to jeszcze nie wnosi do tematu odhumanizowanej elektroniki Skrilleksa niczego nowego. Jest ostro, głośno, hedonistycznie i - jak to u niego - do bólu. Oczywiście, to wciąż dubstep i muzyka klubowa, ale jednak w ekstremalnej formie. Ciężko do tego tańczyć, trudno się przy niej skupić, jednak w tym szaleństwie jest metoda - dawno nikt nie sponiewierał tak bardzo klubowiczów wykręconym i nasyconym potężnymi basami brzmieniem. A że ci lubią łomot, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

Jeszcze jedna uwaga - Skrillex mógł skompilować swój debiut na zasadzie setu jak pod porządną, nocną imprezę. Skupił się jednak na jej ostatniej części - poświęcił większość materiału na rozpętanie dubstepowego tornada, po czym ukoił wszystkich chilloutowym pożegnaniem. Niczego nowego przed nami nie odkrył, niczym nowym też nie zachwycił, ale mimo to zmieścił się w planie - fanom silnej dawki elektronicznych emocji na pewno zrobił dobrze. Tego jednak, czy z niecierpliwością będą oni czekać na jego kolejną płytę, tak jak wcześniej na debiut, nie byłbym już taki pewien.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: skrillex