Recenzja

13-02-2012-23:15:13

3 Doors Down - "Time Of My Life"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

"Przeżywam najlepsze chwile swego życia" - deklaruje wokalista w otwierającym płytę tytułowym numerze. Niestety, słuchacza, który sięgnie po album nic takiego nie czeka.

3 Doors Down zawsze było dla mnie drugoligową kapelą i tak naprawdę raczej konfekcyjną. Spoko, "Kryptonite" jest świetne, Brad Arnold ma fajny, bardzo amerykański wokal, reszta potrafi ładnie łączyć akustyczne brzmienia z bardziej drapieżnymi dźwiękami. Dryg do melodii panowie też mają, a post-grunge'owa stylistyka zdecydowanie nie jest mi wrogą. Jakoś jednak nigdy nie zdobyli mego serca. I po nowej płycie też tego nie zrobią.

Podstawową cechą muzyki 3 Doors Down jest jej powtarzalność. Amerykanie wymyślili sobie formułę - trochę czadu, trochę subtelnych zagrywek, najczęściej z przewagą tych drugich, i kurczowo się jej trzymają. Mijają lata, a oni w zasadzie grają tak samo. To piosenki idealne do rockowych rozgłośni, z brudnymi gitarami, pełnym emocji śpiewem, po bożemu podzielone według schematu zwrotka-refren-zwrotka-mostek-refren. Czasem bardziej motoryczne ("Round And Round"), czasem bardziej skoczne ("What's Left"). Nie brakuje smutku, dzięki czemu niektóre kawałki mogą trafić do seriali i scen z udziałem jakiejś zapłakanej nastolatki. Zasadniczą różnicą są stadionowe zapędy. Więcej rockowego przytupu, bardziej wypolerowana produkcja, gitary też jakieś czystsze, niemal heavymetalowe. Oznacza to tyle, że kapela balansuje gdzieś między tym, co prezentują Whitesnake ("Time Of My Life"), Nickelback i Bon Jovi, acz mierzyć się z żadną z grup nie ma szans. Utwory są za mało przebojowe, zbyt zachowawcze i nijakie, a przede wszystkim za mało porywające. Choć gdyby do takiego "Race For The Sun" dodać trochę pazura, agresji i rytmicznie poklaskujący tłum, byłby to naprawdę kapitalny numer.

Choć 3 Doors Down w ojczyźnie nadal są popularni (longplay zadebiutował na 3. miejscu Billboardu), najlepsze chwile życia mają za sobą. Nie znaczy to bynajmniej, że są gorsi, słabsi, wręcz przeciwnie, są praktycznie tacy sami jak dekadę temu. Raczej po prostu zmieniła się moda i zapotrzebowanie na taką muzykę zmalało. Nie zmienia to faktu, że "Time Of My Life" to solidna porcja ugładzonego hard rocka. Czy inaczej rzecz ujmując, solidna porcja 3 Doors Down.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!