Recenzja

07-04-2012-23:26:56

St. Vincent - "Strange Mercy"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

- Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi - mawiała mama Forresta Gumpa. Nowy album St. Vincentjest taką właśnie muzyczną bombonierką.

"Strange Mercy" od tygodnia nie opuszcza mego odtwarzacza, a ja nadal mam problemy, co napisać. Nie dlatego, że źle, nijako, wręcz przeciwnie. To znakomita, bardzo ciekawa, nietuzinkowa płyta. Bardzo jednak trudna do zaklasyfikowania, opisania. Annie Clark z doskonale znanych elementów stworzyła własny świat. Trochę tu Björk, trochę Tori Amos, czasem pojawiają się skojarzenia z PJ Harvey, częściej z Kate Bush czy Florence And The Machine oraz subtelnym wcieleniem Goldfrapp. Nie ma jednak mowy o kopiowaniu, bezczelnym pożyczaniu, to raczej luźne skojarzenia, punkty odniesienia. Bo w chwili, gdy już chcemy powiedzieć, że St. Vincent za bardzo zbliża się do doskonale znanych nam artystek, robi coś, co z miejsca burzy tę teorię. Wielkim atutem tego dzieła jest bowiem jego nieprzewidywalność. Amerykanka kluczy, zwodzi, zaskakuje i robi to niesłychanie naturalnie. Każdy zwrot, niespodziewana zmiana, dziwaczna z pozoru koda, świdrujący, transowy motyw po kilku przesłuchaniach wydają się idealnie na miejscu.

Jest w utalentowanej Amerykance pewna folkowa wrażliwość, jakaś mistyczna siła przebijająca się przez kompozycje, ale i popowa lekkość. Jej utwory choć momentami "nawiedzone", niepokojące, na wskroś organiczne, skrywają mnóstwo elektronicznego, czasem niemal industrialnego chłodu, wrogo brzmiących gitar. Nerwowość przeplata się tu z błogim, iście bajkowym klimatem. Kołysankowa delikatność, z mechaniczną topornością, a całość zadziwiająco niemęcząca i wciągająca.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!