Recenzja

10-04-2012-19:31:27

Evanescence - "Evanescence"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Evanescence nie rozpieszcza fanów. Na szczęście, warto było czekać.

Muzyka Evanescence przeznaczona jest do dość sprecyzowanego odbiorcy. Nie każdy bowiem lubi kobiece wokale w rocku czy syntezatory w metalu. Kogoś, kto dla takiej stylistki ma zero tolerancji, nie uda się do "Evanescence" przekonać. Każdy, komu jednak pasuje bogate, melodyjne, a zarazem ciężki granie, będzie zachwycony.

Evanescence to zespół po przejściach. Istnieje od 1995 roku i wydał, po pięcioletnim milczeniu, dopiero trzecią płytę. Album nie wnosi drastycznych zmian do twórczości kapeli, ale jest zaskakująco... dobry. W utworach jest tyle świeżości i energii, że trudno nie złożyć rąk do oklasków. Mocne riffy, gęste brzmienie, nad którymi ćwierka słodko-drapieżny, krystaliczny głos Amy Lee. Wszystko bardzo melodyjne, z chwytliwymi refrenami, ale i z odpowiednio wyważonymi elementami rockowymi, momentami wręcz metalowymi i liryczno-elektronicznymi. Czasem pachnie to Linkin Park, czasem Deftones.

Kiedy wydaje się, że robi się za ładnie, zbyt łagodnie, piosenkowo, zaraz pojawia się odpowiednio żrąca gitara czy potężna perkusja, za co zasługi przypisuję Nickowi Raskulineczowi. To genialny producent, który jak mało kto potrafi łączyć melodie i miażdżące brzmienie. Oczywiście, nie brakuje też ballad, okraszonych smykami, epickich, dumnych, mogących się podobać, doskonałych do soundtracków o romantycznych wampirach.

Naprawdę, nie ma się czego przyczepić. To spójny, genialnie wyprodukowany materiał. Esencja stylu Evanescence. Solidne piosenki, bardzo szczere, emocjonalne, bezkompromisowe. Brawo

Podziel się na facebooku! Tweetnij!