Recenzja

08-05-2012-17:02:33

The Boogie Town - "Grawitacja"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Ci, którzy pokochali The Boogie Town za "Emily", będą zachwyceni, dla tych, którzy liczyli, że Ula Rembalska i Bartek Mieszkuniec na drugim albumie bardziej się rozbrykają pozostanie niedosyt.

"Mam nadzieję, że na kolejnej płycie The Boogie Town nabierze śmiałości i pozwoli, by ich muzyka po prostu eksplodowała" - pisałam, recenzując "1". Tak się nie stało. Mimo to, "Grawitacja" pozostawia słodko-gorzkie odczucia.

Zacznijmy od słodzenia. The Boogie Town uświadamia, jak bardzo na naszej scenie brakuje takiego grania. Pełnego emocji, rockowego brzmienia. Fajnego połączenia elektroniki, popowej melodyki i pewnego żaru. Zespołu z takim amerykańskim luzem. Dziewczyny z mocnym, wyrazistym, zadziornym, ale i bardzo ciepłym wokalem. Rembalska świetnie wypada krzycząc (choć robi to za rzadko), ale i kiedy głos jej się załamuje. I bez wątpienia razem z Bartkiem mają dryg do pisania zgrabnych melodii.

Zaczyna się bardzo dobrze, dźwięczącym od tamburyna "I Got What It Takes". Dalej jednak zestaw dominują ballady/power ballady. Nie powiem ładne (fortepianowe "I Need The Rain"), z niezłymi ognistymi fragmentami ("God Bless My Heart (G.Y.E. Part 2)"). Dobrze to wszystko zaaranżowane, świetnie wyprodukowane, na naprawdę wysokim poziomie (numer tytułowy), ale...

No właśnie, "ale". Jest jeszcze bardziej zachowawczo niż na debiucie. Bardziej popowo, choć nie jest to plastykowo-syntezatorowy pop. Nagrania są jednak mocno radiowe i takie... zwyczajne. Z jednym wyjątkiem. "Don't Cut Yourself" każe jeszcze mieć nadzieję, że w duszy Uli Bartka drzemie jeszcze coś niepokojącego, seksownego, innego. Ja nie tracę nadziei, a "Grawitacja" z każdym przesłuchaniem bardziej przyciąga.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!