Recenzja

22-05-2012-08:40:26

Mary J. Blige - "My Life II... The Journey Continues"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Czy zauważyliście, że większość płyt solowych, które były jakimś przełomem w muzyce, do których wraca się wciąż z przyjemnością, nie trwało więcej niż 40 minut? No właśnie. Piękne czasy, gdy należało zmieścić materiał na płycie winylowej odeszły już w zasadzie w zapomnienie, a wraz z ich końcem nastał okres zapychania albumów na zasadzie "im więcej piosenek, tym lepiej". Niestety, tak nie jest.

Oto najnowszy przykład na potwierdzenie mojej tezy. Gdyby już dziesiąta propozycja Mary J. Bligezamykała się w dwunastu najlepszych piosenkach, byłby to zestaw znakomity. Talent wokalny i autorski 40-letniej Amerykanki nie podlega bowiem żadnej dyskusji. To artystka wybitna, jedna z prawdziwych pereł na scenie współczesnego R&B. Co jednak z tego, skoro na "My Life II... The Journey Continues (Act 1)" zwyczajnie przesadziła? Gdzieś do połowy longplaya wszystko jest w porządku. Mary śpiewa pięknie, przekazuje w piosenkach mnóstwo emocji, a gościnne udziały stanowią prawdziwą wartość dodaną, a nie wyliczankę na potrzeby lepszej promocji. "Feel Inside" z Nasem opiera się na samplu z Wu-Tang Clanu i przypomina klasyczne kooperacje rap - R&B z lat 90. Numer z Busta Rhymesem jest może trochę za bardzo syntetyczny, ale to i tak dwa poziomy wyżej niż wyczyny innych gwiazdek gatunku na bitach Davida Guetty. Nawet "Ain't Nobody", czyli interpretacja wielkiego hitu Chaki Khan wypada dobrze. Tempo niestety siada po kawałku z Beyoncé i już do końca płyta się dłuży. Najpierw tak trochę, a potem już niemiłosiernie. Może wiernym fanom Mary cierpliwości wystarczy, ja miałem już w pewnym momencie dość. Dlatego też nie mogę ocenić albumu lepiej niż jako po prostu niezły, solidny. To ocena składająca się z bardzo dobrej części pierwszej i przynudzającej końcówki. Szkoda, mogło być lepiej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!