Recenzja

29-12-2011-20:37:17

Alicja Janosz - "Vintage"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Żegnamy małą Alę Janosz, witamy damę Alicję Janosz. I z miejsca uprzedzam, ta płyta bardzo was zaskoczy!

Teoretycznie na wstępie powinno być coś o "Idolu", niesławnej "jajecznicy" i kompletnie nieudanej próbie podbicia popowej sceny blisko dekadę temu. Ominę to jednak, bo byłoby to de facto pisanie o zupełnie innej osobie. To już nie ta Janosz, to już nie podlotek bez pomysłu na siebie wciśnięty w sztywne ramy majorsowej koncepcji, tylko niezależna, świadoma swojej wizji muzyki artystka. Może niezbyt odkrywcza w tekstach i trochę zanadto zachowawcza w wyborze kompozycji, ale z pewnością taka, której warto kibicować. "Vintage" przenosi nas w elegancki, zmysłowy świat. Bez zadęcia i pompowania własnego ego, Alicja zabawia nas niczym dziewczyna śpiewająca w zamglonym, zadymionym klubie jazzowym. Śpiewa raz po angielsku, raz po polsku, w akompaniamencie żywych instrumentów, które przygrywają na modłę jazzy-soul-bluesową. Śpiewa o problemach życia codziennego, o miłości, o nadziejach, o tym, co ją na co dzień cieszy. Nie są to, tak jak pisałem wcześniej, teksty wybitnie porywające, za to szczere i autorskie, a to czasem o wiele ważniejsze niż liryczne popisy na zamówienie. Co najbardziej z "Vintage" zapamiętałem? Przede wszystkim dynamiczne, mające rzeczywiście spory potencjał singlowy "Jest jak jest" (tylko ten tytuł mi nie gra, banalniejszego się nie dało?), balladowe, przytulankowe "Zawsze za mało" oraz najlepsza spośród kompozycji anglojęzycznych, jazzowa "Hush Hush". Te piosenki warto sprawdzić już na wstępie, jeśli nie wierzycie w przemianę artystyczną Janosz. Jeśli się spodobają, a spodobać w zasadzie się muszą, to do gustu przypadnie i reszta. Bo to naprawdę niezła płyta. Szczególnie dla fanów przyjemnego popu z elementami soulu czy jazzu.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!