Recenzja

09-02-2012-23:34:04

Mark Lanegan - "Blues Funeral"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

- Mistrz - napisał jeden ze znajomych na Facebooku, wysłuchawszy najnowszej płyty Marka Lanegana. Cóż, nie sposób się nie zgodzić.

Zabrzmi to banalnie, ale "Blues Funeral" to po prostu bardzo dobry album. Ma absolutnie wszystko, czego chcieć od znakomitego, wciągającego dzieła. Świetny, lekko niepokojący klimat, mocne, gęste brzmienie, fantastyczne melodie, hipnotyzujący głos wokalisty (ach, ten głos) i znakomitych gości (Josh Homme, Greg Dulli, Jack Irons), którzy jednak skromnie pozostają w cieniu gospodarza. Jest różnorodnie, ciekawie, bez zadęcia, silenia się na bóg-wie-co. To soczysta, bogata w emocje muzyka. Chwilami rozdzierająca piłującymi, gniewnymi gitarami ("The Gravedigger's Song"), kiedy indziej melancholijna, niemal popowa ("Harborview Hospital" momentami przypominające New Order). Jest miejsce na nieco folkowo-bluesowe akustyczne granie ("Deep Black Vanishing Train"), rockowy brud ("Riot In My House" z Joshem Homme'em na gitarze), ale i noworomantyczne klawisze ("Ode to Sad Disco").

Lanegan to artysta o bogatym dorobku, współpracujący z wieloma rozmaitymi twórcami. Swe doświadczenia, inspiracje zebrał na najnowszym albumie, nie bojąc się żonglerki stylami, brzmieniami. Żeniąc to, co organiczne z tym, co syntetyczne, splatając surowe dźwięki z miękkimi, łącząc wrażliwość i siłę.

"Blues Funeral" jest płytą, do której będzie się wracać. Nie dla jakiegoś konkretnego utworu czy dwóch (choć "The Gravedigger's Song" to miazga, a "Deep Black Vanishing Train" rzecz absolutnie piękna), nie dlatego, że ktoś jest fanem Lanegana. To album, po który będzie się sięgać, by posłuchać bardzo dobrej muzyki.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!