Recenzja

12-02-2012-18:27:36

Paul McCartney - "Kisses on the Bottom"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Paul McCartney po pięciu latach przerwy zabiera nas w sentymentalną podróż do czasów swojego dzieciństwa. Podróż nie tak oczywistą, dostarczającej jednak niezapomnianych wrażeń.

"Kisses on the Bottom" nie jest standardową pozycją w dyskografii McCartneya, a na jej program składają się utwory, których artysta słuchał w dzieciństwie. Pomysł na nagranie tego typu płyty nie jest oczywiście niczym nowym, nawet wśród Beatlesów. John Lennon już w 1975 roku stworzył podobny krążek. Jednak o ile Lennon skorzystał z utworów, które bezpośrednio wpłynęły na niego jako artystę (mowa o krążku o wszystko mówiącym tytule "Rock 'n' Roll"), McCartney sięgnął jeszcze głębiej: po popowe i jazzowe standardy z lat 30., 40. i 50.

Nie ma więc mowy o aranżacyjnym przepychu w rodzaju "Eleanor Rigby" czy radiowych refrenach pokroju "Hope of Deliverance". Macca postawił na odtworzenie klimatu tamtych lat. Jest więc bardzo oszczędne instrumentarium - delikatna perkusja, pianino i gitara akustyczna, które są tutaj głównymi środkami wyrazu. Najważniejsze, że czuć iż Paul naprawdę czerpie dużą przyjemność z grania tego repertuaru - bez różnicy czy są to utwory o weselszym charakterze, jak "Ac-Cent-Tchu-Ate the Positive" czy te bardziej stonowane i rozmarzone w rodzaju "Always". Zresztą rozmarzony klimat tej płyty szybko udziela się słuchaczowi. Aż chciałoby się tych kawałków posłuchać spacerując z ukochaną osobą wieczorem po wąskich uliczkach Paryża czy zaśnieżonym Central Parku.

Bardzo dobrze wypadają dwie nowe piosenki McCartneya, "My Valentine" i "Only Our Hearts" (z natychmiastowo rozpoznawalną solówką na harmonijce Steviego Wondera), które choć nowe, idealnie wkomponowują się w całość.

"Kisses on the Bottom" nie jest oczywiście albumem, którego będzie się słuchać codziennie. To longplay na specjalne okazje. Na spokojne, leniwe wieczory, przy rozpalonym kominku i z lampką winą w ręku.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!