Recenzja

16-02-2012-18:32:57

Lambchop - "Mr. M"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Muzyka dla pogrążonych w żałobie i próbujących wrócić do życia. To pierwsze skojarzenie przychodzące mi na myśl po przesłuchaniu jedenastego dzieła alt-country'owców z Nashville. Co nie znaczy, że nie ma na płycie momentów pełnych życia.

Smutek wylewający się z większości piosenek nie powinien dziwić, bo płyta jest dedykowana przyjacielowi lidera Lambchop, Kurta Wagnera, znakomitemu, zmarłemu kilka lat temu mistrzowi folku i country Vicowi Chestnuttowi. Ale nie ma tu nachalnego epatowania rozdzieraniem szat, wyrywaniem włosów z głowy. "Mr. M" to refleksja nad życiem owinięta w łagodnie i leniwie płynące dźwięki, w których słychać country, folk i elegancki jazz ozdobiony smyczkami. Jest dużo przestrzeni, dźwiękowych krajobrazów o uspokajającym działaniu. Niejedną piosenkę można by z powodzeniem wykorzystać w gabinecie psychoanalityka do uspokojenia pacjenta.

Co prawda album dedykowany jest Chestnuttowi, lecz nie sposób nie skojarzyć go z innym, wciąż żyjącym artystą, Catem Stevensem alias Yusufem Islamem. Głos Wagnera w wielu piosenkach z płyty do złudzenia przypomina legendarnego angielskiego artystę. To jakby Stevens oddarty z energii, mocy. Delikatnie wypuszczający z siebie słowa i zwrotki. Na szczęście nie przez cały czas płyta sunie w pogrzebowo-melancholijnym tempie. Jest parę chwil dynamiczniejszego życia, choćby country'owy "Gone Tomorrow", które nie pozwalają nam zasnąć i zanudzić się. Całkiem nieźle wypada też instrumentalny "Gar".

Ponoć Kurt Wagner powrócił na dobre do malarstwa. Efektem jest okładka "Mr. M" z czarnoskórym jegomościem w kapeluszu. Nie ma na niej wielu kolorów i odcieni. Na płycie jest ich więcej. Podane są subtelnie, z wyczuciem, elegancją. Dawno nie słyszałem płyty utrzymanej w smutnych klimatach, która byłaby w stanie tak wciągać z każdym kolejnym przesłuchaniem. Delikatność czasami równa się wielka moc. Lambchop doskonale o tym wie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: lambchop