Recenzja

28-11-2012-18:34:37

Scott Walker - "Bish Bosch"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiedy wytwórnia 4AD ujawniła klip "Epizootics!", byłem mocno zdziwiony zapowiedzią czternastego dzieła Scotta Walkera. Ale to nic w porównaniu ze zdziwieniem, które pojawiło się po przesłuchaniu całej płyty.

Scott i wydawca albumu zapowiadali, że z "Bish Bosch" jest jak z obrazami Hieronima Boscha - nie zrozumie się ich od razu. Trzeba mierzyć się z dziejącym się na nich chaosem wielokrotnie, aby w końcu pojawiło się zrozumienie. Trzeba zauważać detale i budować z nich stopniowo całość. To wcale takie proste zadanie nie będzie, zwłaszcza dla takich, jak piszący te słowa, przyzwyczajonych do tego, co artysta tworzył blisko pół wieku temu. Czyli pięknego, logicznie zbudowanego, nasyconego emocjami, orkiestrowego popu. No bo wyobraźcie sobie zestawienie jedwabiu z papierem ściernym i stworzenie z tego nowego artystycznego bytu. Gdzie jedwabiem jest tu piękny, przejmujący głos Walkera, a tym drugim akompaniament. Taka jest cała czternasta płyta Amerykanina z urodzenia, Anglika z wyboru.

Napisać, że klasyfikacja zawartości "Bish Bosch" to zadanie trudne, to nic nie napisać. Słowem-wytrychem może być "awangarda", jeszcze lepszym "bezkompromisowość". Dość często można odnieść wrażenie, że blisko 70-letni Scott zawarł twórczy alians z jakimś artystą z wytwórni Southern Lord albo zakolegował się blisko z Michaelem Girą ze Swans. To i tak nie wyczerpuje kolorów palety barw. No bo na przykład w takim "Phrasing" mamy nawet element… samby. Dopiszmy do tego alternatywną elektronikę, niepokojące orkiestracje, jazz, kompozycje ilustracyjne i z "Bish Bosch" robi się niezły misz-masz. Walker ma za sobą doświadczenia pisania muzyki do spektakli teatralnych i kompozycje, w połączeniu z niesamowitymi interpretacjami wokalnymi artysty, budują obraz obcowania właśnie z jakimś awangardowym przedstawieniem scenicznym. W którym niełatwo jest nadać jakieś jasne ramy. Raczej trzeba uważnie śledzić, co się w danym momencie dzieje i liczyć, że po wszystkim coś nam w umyśle zaskoczy.

Nie jest to łatwy album do słuchania, do tego długi. Podejrzewam, że odbiorcy ustawią się na dwóch odległych biegunach. Podzielą się na tych, którzy zrobią kilka podejść i odkryją, że w tym coś jednak jest, oraz tych, którzy będą odrzuceni po pierwszym przesłuchaniu. Zaliczam się do pierwszej grupy. A "Bish Bosch" chętnie usłyszałbym w całości na żywo, na przykład na Off Festivalu. Do koncepcji imprezy krążek pasuje wręcz idealnie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!