Recenzja

15-04-2012-16:14:56

Quakers - "Quakers"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Geoff Barrow to zdolny artysta znany najlepiej z Portishead. Jeden z nie tak wielu, którzy rzeczywiście stworzyli w muzyce coś oryginalnego, unikatowego. Tak było jednak w przypadku Portishead, Quakers to zupełnie inna bajka.

Do hipohopowego projektu Anglik zaprosił imponujące grono współpracowników od Guilty Simpsona, przez Aloe Blacca po Emilio Rojasa. Kto jednak spodziewa się rewolucji, nowej jakości w gatunku czy chociażby świeżego powiewu będzie rozczarowany. To coś zupełnie przeciwnego. Płytę wypełniają klasyczne (czytaj: amerykańskie, a wręcz nowojorskie) pomysły i patenty. Tłuste bity, tona sampli, scratche, uszlachetniające dęciaki, czasem soulowe wokale, czasem wyrazista elektronika jak u Beastie Boys. "Quakers" to hołd złożony hiphopowej tradycji, albo raczej swoisty materiał instruktażowy, pokazujący różne oblicza gatunku. Od rasowego "Fitta Happier", przez mroczne, niepokojące "Belly Of The Beast" i soulowe "There It Is", po muśnięte psychodelią "Earth Quaking".

Poszczególne numery trwają od kilkudziesięciu sekund do - najczęściej - niespełna trzech minut. To jakby próbki, miniatury, acz ułożone w dość ciekawą i, zważywszy liczbę gości, zaskakująco spójną całość. A ta całość to 41 numerów i ponad godzina muzyki. Muzyki dobrej, ale tylko chwilami wciągającej czy zachwycającej. Nie powiem, słucha się tego znakomicie, nie sposób nie docenić wyobraźni, konstrukcyjnego zmysłu i wyczucia Barrowa, szkoda tylko, że Anglik nie narzucił sobie nieco dyscypliny. Gdyby się bardziej ograniczył, odsiał część materiału i wybrał najmocniejsze kawałki, mielibyśmy nokautujący zestaw, a tak... "tylko" udaną płytę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: quakers