Recenzja

08-05-2012-19:49:34

Damon Albarn - "Dr Dee"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Gdybym miała porównać Damona Albarna do innego muzyka byłby to Mike Patton. Pozornie niewiele mają wspólnego, a jednak.

Obydwaj panowie są, nazywając rzecz po imieniu, niewyżyci artystycznie. Do tego maja gigantyczną muzyczną wyobraźnię i bezkresne horyzonty twórcze, które czasem pchają ich w niekoniecznie przyjazne słuchaczom rejony. Tak właśnie jest z operą "Dr Dee". Bo właśnie tym, operą, jest najnowsze dzieło Anglika. Nie mówimy jednak o klasycznym dziele, ale nie jest to też rockowa czy też współczesna propozycja.

Osiemnaście utworów zainspirowanych zostało życiem Johna Dee, matematyka, człowieka renesansu i doradcy Elżbiety I. Słowa ubrane zostały w muzykę, którą sam Albarn określa jako "dziwny sielankowy folk". Przyznaję, trafne określenie, słowo "dziwne" jest jednak kluczowe. Poza bowiem w miarę "normalnymi", delikatnymi organiczno-akustycznymi kompozycjami ("Apple Carts", "Cathedrals"), mamy bowiem gros niezbyt przyjaznych radiu utworów, w których pojawiają się ukochane przez Damona afrykańskie zapożyczenia (głównie rytmiczne), chorały, wokalizy, iście renesansowe pomysły aranżacyjne, brzmienie fletu, lutni, ale i współczesne rozwiązania - elektronika, gitara.

Mnóstwo tu ciekawych momentów, czasami pojawia się przyjemna, podskórna dzikość. Bez problemu można również zachwycić się dźwiękowymi smaczkami i niuansami na "Dr Dee", a głos Damona ma niezmiennie kojąco-hipnotyczne działanie. Nie sposób odmówić Albarnowi odwagi, stylistycznej i artystycznej brawury, a zarazem finezji. Nie wykluczam też, że jako część spektaklu ta muzyka robi duże wrażenie. Dla przeciętnego fana Blur czy Gorillaz płyta będzie jednak trudna do przyswojenia i jako byt niezależny nie do końca się sprawdza.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!