Recenzja

15-05-2012-17:22:07

The Pryzmats - "Coś z niczego"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Zazwyczaj jestem dość sceptyczny, kiedy na początku materiału prasowego jestem zaatakowany informacją, iż płyta, którą mam wysłuchać to "coś zupełnie nowego, niespotykanego na rynku". Taki oto nowatorski miał być hip-hop grany przez The Pryzmats. Na ile te zapowiedzi przekładają na efekt końcowy?

Napiszę tak - nie mamy do czynienia ani z paskudną "kiełbasą wyborczą", ani z wydawnictwem, które faktycznie przewraca scenę do góry nogami. Pochodzącej z Żywca szóstce należą się brawa za to, że przynajmniej próbują nagrywać hip-hop wyłamujący się z szablonu, pozbawiony łatki odtwórczej muzyki dla osiedlowych półmózgów. "Coś z niczego" bardziej niż stereotypowemu sympatykowi ZIP Składu czy Molesty, spodoba się fanom brzmień funkowych, soulowych, twórczości The Roots czy kiedyś, dawno dawno temu, Starego Miasta albo Lari Fari. Zamiast oklepanych sampli czy próbek perkusji stylizowanych na DJ-a Premiera, The Pryzmats oferują nam groove, polot i płynące wartko jak Dunajec brzmienie żywych instrumentów. W końcu to zespół, który właśnie na tym się opiera. Jest bas, jest pianino, gitara i bębny. Jest też dwóch bardzo przeciętnych raperów, którym nie sposób co prawda odmówić błyskotliwości, inteligencji, za to poszukiwania charyzmy mogą przynieść podobny skutek, jak wypatrywanie UFO na Polanie Jakuszyckiej. To jest na pewno coś, nad czym członkowie formacji muszą koniecznie popracować. W innym wypadku mogą zostać kolejną grupą, którą każdy będzie lubił, każdemu będzie się podobała, ale koniec końców nikt nie będzie chciał kupować jej płyt, bo nie będzie się chciało do nich wracać.

Na szczęście "Coś z niczego" to dopiero ich debiut. Debiut niezły, przyjemny, ale pokazujący, jak daleka jest jeszcze przed nimi droga.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!