Recenzja

21-07-2012-12:40:56

Fear Factory - "The Industrialist"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

W fabryce zwanej Fear Factory część maszyn wymieniono, lecz wciąż operuje ona w większości na mocno zużytym już sprzęcie i starych matrycach. Już tylko czasami dwaj główni majstrowie są w stanie wyprodukować coś fajnego.

Napisanie, że niby wszystko jest OK, ale tak naprawdę nic się nie dzieje i muzyka z "The Industrialist" w ogóle nie rusza, byłoby przesadą. Owszem, zaprzeczyć się nie da, że Dizo Cazares młóci swoje rwane, potężne, z laserową precyzją grane riffy, brzmiące chłodno, sterylnie. Burton C. Bell jak zwykle głównie drze się, by chwilami poszybować wokalnie i czysto w klimacie niczym z filmów science fiction. Czyli mamy dwa składniki, które kiedyś sprawiły, że na świecie pojawiło się tak genialne dzieło jak "Demanufacture". Plus jeszcze frunące klawiszowe pasaże, za które tutaj odpowiada głównie producent Rhys Fulber. Lecz, niestety, prawdą smutną jest to, że "The Industrialist" tylko chwilami jest płytą dobrą.

Czasem, wbrew mocno wyświechtanemu już grepsowi pewnego polityka, ważne jest też jak się zaczyna. A Fear Factory zaczyna obiecująco. Fajne, klimatyczne intro, stopniowo przechodzące w typowe łojenie dla zespołu, przetykane nieco spokojniejszymi momentami. Dobre momenty kontynuowane są na "Recharger", "Depraved Mind Murder" oraz na "Disassemble". Może jeszcze zamykającym album długi, klimatyczny "Human Augmentation". Reszta to tylko poprawne dla stylu Fear Factory "zapychacze", których ślad szybko zniknie z pamięci, które nie mają startu do dawnych klasyków. Słabiutkie są programowane partie perkusji. Z Raymondem Herrerą liderzy FF nie chcą/nie mogą się dogadać, a Gene Hoglan był niedostępny. I to słychać aż za dobrze. Ale czy naprawdę nikogo sensownego taki zespół na bębny nie mógł znaleźć?!

Myliłem się, gdy recenzując poprzedni krążek sugerowałem, że renesans przyjaźni Dino i Burtona to chwyt zorientowany komercyjnie. Oni chyba faktycznie znów dobrze się razem czują i fajnie im się pracuje. Jednakże wielkie dzieła Fear Factory tworzyło, gdy w grupie twórczo iskrzyło, gdy byli w niej też Herrera i Christian Olde Wolbers. Teraz mamy tylko rutynowe powielanie patentów, w których nie słychać dawnego ducha. Nie ma się wrażenia, że te piosenki to owoc burzy w sali prób, lecz są jak produkt z matrycy na maszynie, która choć powstała z użyciem nowoczesnych technologii, często się zacina. Zbyt często.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!