Recenzja

15-09-2012-21:33:38

Ronan Keating - "Fires"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

No proszę, czasem artyści dotrzymują obietnic. Zgodnie z zapowiedzią, Ronan Keating nagrał album na miarę debiutu.

Mam pewną słabość do wokalisty Boyzone, odkąd kolega z dawnej redakcji podarował mi w ramach żartu przysłane z wytwórni jego zdjęcie na błyszczącym papierze. Dawniej zdarzało się bowiem, że tak właśnie, fizycznie, słało się fotki do gazet. I tak sobie ten Ronan stał na moimi biurku, czasem brany za mojego chłopaka, i towarzyszył mym pierwszym dziennikarskim próbom. Zawsze więc, z sentymentu, starałam się łagodnie patrzeć na jego muzyczne poczynania. Tym razem jednak nie musiałam się wysilać.

"Fires" nie jest płytą doskonałą, nieskazitelną, ale naprawdę blisko jej do ideału. Popowego ideału oczywiście. To zestaw znakomitych, podkreślam, znakomitych piosenek. Z świetnymi, chwytliwymi melodiami, z miejsca zapadającymi w pamięć refrenami, ładnie zaśpiewanych "przyjaznym" głosem Keatinga. Ujmujących, urzekających, lekko muśniętych nostalgią. Bez udziwnień, kombinacji (z jednym wyjątkiem). Z pop-rockowymi aranżacjami, wygładzoną, ale nie plastykową produkcją. Przystępnych, ale nie nijakich.

Mamy coś z U2 ("I've Got You"), coś z Norah Jonesa ("Wasted Light"), urokliwy walczyk ze smykami ("Easy Now My Dear"), trochę disco ("NYC Girl"). Przede wszystkim czeka nas jednak numer, który ma szansę zmierzyć się z "Life Is A Rollercoaster". "Nineteen Again", bo o nim mowa, to ultraprzebojowy kawałek z "oOoOo" i kipiącym z każdej nuty optymizmem.

Nie przekonują mnie wszystkie ballady, nie bardzo wiem, po co hiphopowy gość (Kizmusic). Teksty raczej też nie zachwycają, nawet w popowych kategoriach. Poza tym jednak to bardzo udany longplay.

To pop na miarę lat 90. - kiedy powstawały wielkie nieśmiertelne hity, kiedy chodziło po prostu o ładne śpiewanie świetnych utworów.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!