Recenzja

28-04-2013-00:52:02

Iggy & The Stooges - "Ready To Die"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Tytuł należy traktować jako przewrotny. Iggy Pop i The Stooges są w zbyt dobrej formie, aby odchodzić. I jestem pewny, że sami doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Iggy zapowiadał przed premierą, że płyta "Ready To Die" jest hołdem, jaki chciał złożyć swojemu zespołowi. Wraz z kolegami pokłonił się swojemu dziedzictwu z dużą klasą. Pierwsza płyta pod szyldem Iggy & The Stooges od 40 lat (wtedy premierę miała kanoniczna dla punk rocka "Raw Power"), pierwsza od czterech dekad nagrana z Jamesem Williamsonem, nie jest materiałem klasy swego legendarnego poprzednika, nie zawiera tak porażających numerów jak "Raw Power", "Search And Destroy" czy "Your Pretty Face Is Going To Hell", ale bezsprzecznie broni się.

Wiele lat minęło, artyści są już w wieku słusznym, więc efektów szaleństwa utopionego w narkotykach nie dostrzeżemy. Lecz niezmiennie płonie w Iggym i reszcie kolegów ogień, ciągle mają w sobie pazur, zadziorność i w tym, co robią, są szczerzy i naturalni. Ognisty "Burn", lekko imprezowy i wzbogacony saksofonem Steve'a Mackaya "Sex And Money", brudny, garażowy "Job" i jego bardziej rockandrollowy brat "Gun", czy "DD's" (tu także słyszymy saksofon), to naprawdę wartościowe, solidne kawałki. Mniej przekonują te łagodniejsze, jak balladowy "Unfriendly World" albo będący trochę jak kołysanka w stylu country "The Departed". Ale to pewnie dlatego, że w mojej głowie niezmiennie pokutuje przede wszystkim obraz Iggy'ego jako szalejącego punkowo-rockowego półobnażonego wariata niż lirycznego piosenkarza.

Za świetne brzmienie "Ready To Die" uznanie należy się Williamsonowi. Całemu zespołowi zaś za naprawdę dobry materiał. Krótki, zwięzły i na temat. Iggy, nie myśl o umieraniu tylko o kolejnych płytach i koncertach. Póki są siły i dobre pomysły.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!