Recenzja

28-12-2013-22:34:29

Five Finger Death Punch - "The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 2"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Tegoroczny cios numer jeden może nie był nokautujący, ale na pewno zrobił duże wrażenie mocą i celnością. Drugi raz Five Finger Death Punch aż tak potężnie nie uderzyli, jednakże parokrotnie nogi dość wyraźnie musiały zmięknąć.

W 2005 roku w Los Angeles rodził się zespół, który dziś jest jedną z największych gwiazd na amerykańskiej scenie metalowej, a System Of A Down wydał w odstępie paru miesięcy albumy "Mesmerize" i "Hypnotize", osiągając kosmiczny sukces komercyjny. Osiem lat później na podobną próbę zdecydowali się Five Finger Death Punch i na pewno swojej decyzji żałować nie będą. Bo albumy "The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell" to kolosalny kawał solidnej metalowej muzyki, stanowiący dobre wyjaśnienie tego, dlaczego kapela z Kalifornii zaszła tak daleko. Ponadto pokazujący, że Five Finger Death Punch ma obecnie oceanicznie rozległe pokłady znakomitych pomysłów na piosenki.

Ostatnio często przyznaję się do różnych zaniedbań, pominięć, niedoceniania tego czy owego artysty. I ten tekst nie będzie wyjątkiem, bo przez ładnych parę lat obchodziłem Five Finger Death Punch szerokim łukiem, co najmniej jakby na mojej drodze stał mocno wkurzony skunks. Nie wiem, dlaczego. Może moja mała wiara we współczesne amerykańskie zespoły metalowe z mainstreamu niczym zbiorowa odpowiedzialność objęła kapelę z Los Angeles… Może ktoś mi coś nagadał o nich, a ja to łyknąłem w ciemno niczym pelikan szprotkę… Nieważne. Błąd był mój. Naprawiłem go, słuchając uważnie dyskografii 5FDP. I nie mogłem wyjść z podziwu, ile ci faceci napisali w ciągu ośmiu lat istnienia świetnych riffów i melodii. "The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 2" nie jest wyjątkiem. Aczkolwiek na drugim w 2013 albumie formacja wyróżniła się przede wszystkim dość ckliwymi, nostalgicznymi i z lekka emo-cjonalnymi balladkami "Battle Born" i "Cold". Przede wszystkim, lecz nie wyłącznie. Na plus zapisać trzeba ciekawą interpretację "House Of The Rising Sun", a także dynamiczne "Here To Die", "Weight Beneath My Sin" i "Wrecking Ball". Goście tym razem pojawiają się dopiero w bonusach (m.in. Rob Zombie), co chyba nie było najlepszym posunięciem, bo z części pierwszej właśnie utwory z gośćmi robiły największe wrażenie. Wybijały się wyraźnie ponad samodzielną twórczość 5FDP. Była to frapująca wartość dodana, że tak napiszę. Narzekać nie ma jednak na co. Płyta jest ze wszech miar warta posłuchania, świetnie wyprodukowana, ma kapitalną dynamikę. A Ivan Moody naprawdę kapitalnie śpiewa, zarówno subtelnie balladowo, jak i drapieżnie niczym rozjuszona bestia.

5FDP to już ceniona marka w metalu. Na razie głównie w USA, ale jestem przekonany, że ta mocno oparta na melodiach muzyka, ekstrakt skompilowany z Godsmack, Nickelback, Iron Maiden, bardziej komercyjnej Metalliki, w niejednej części świata wzbudzi zachwyt. Czuć, że kapela jest na fali, że ma w sobie moc. Umie przyłożyć i wie, jak to zrobić. Poważnie myślę o tym, aby wybrać się na pierwszy występ Amerykanów w Polsce. Przeczucie mówi mi, że na żywo robią jeszcze większe wrażenie niż na płytach.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!