Recenzja

07-03-2014-12:19:02

Innercity Ensemble - "II"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Na facebookowym profilu Innercity Ensemble w pozycji "gatunek" jest napisane "show me some magic". Magia jest słowem idealnie oddającym zawartość drugiej płyty kolektywu polskich muzyków o rzadko spotykanej wrażliwości i wyobraźni.

Inncercity Ensemble to nie jest nowa nazwa na polskiej scenie, ale wydaje mi się, że po wydaniu "II" powinno się o kolektywie zrobić co najmniej tak głośno jak o Starej Rzece przed paroma, parunastoma miesiącami. Nazwę tę wspominam nieprzypadkowo, bo Kuba Ziołek jest współtwórcą fantastycznej, magicznej muzyki, która zawarta jest na "II". O bezpośrednich nawiązaniach do "Cienia chmury nad ukrytym polem" nie ma absolutnie mowy, choć z podobną wrażliwością i wyrażaniem emocji przez dźwięki, przestrzeniami, w paru punktach na albumie ansamblu się spotykamy. Punktem wspólnym jest też idealne brzmienie, niesamowita szczerość tej muzyki oraz to, że wchłania nas momentalnie. Różnica zaś podstawowa jest taka, że Innercity Ensemble miał na palecie trochę więcej i trochę innych kolorów oraz ten narzucający się słuchaczowi cudowny nastrój improwizacji.

"II" to efekt paru improwizowanych sesji, których uczestnikami obok wspomnianego Kuby byli reprezentanci rozmaitych alternatywnych barw - Radek Dziubek (Dwutysięczny), Rafał Iwański (HATI, X-NaVI:et), Wojtek Jachna (Contemporary Noise Sextet, Sing Sing Penelope), Rafał Kołacki (HATI), Artur Maćkowiak (Something Like Elvis, Potty Umbrella), Tomek Popowski (Ed Wood, Alameda 3). Do kotła inspiracji wrzucono naprawdę sporo. A po improwizowanym gotowaniu wyszła transowa, hipnotyczna mikstura silnie oparta na licznych i przeróżnie kolorujących perkusjonaliach, surowych gitarach, wielu instrumentach dętych, w mniejszym (albo mniej rzucającym się w uszy) stopniu hałasującej elektronice. Mikstura podana jest w taki sposób, że tworzy jeden frapujący obraz, specyficzny loop, w którym coś zaserwowane jest postrockowo, etnicznie, łagodnie jazzowo lub wariacko freejazzowo, może troszkę eksperymentalnie rockowo. To coś wprowadzającego w trans, jakbyśmy stali się uczestnikami jakiegoś rytuału. Jak napisałem wyżej, do Starej Rzeki tego porównywać nie chcę, ale smakowałem niedawno ostatniego krążka Tinariwen, który zadziałał na mnie podobnie jak "II". Wielobarwna muzyczna wypowiedź z fantastycznie stopniowanymi przez muzyków emocjami. Historia, w której wybieramy się zarówno na place Marakeszu, na Bliski Wschód, w głąb Afryki, jak i do nowojorskich klubów jazzowych oraz tych, w których garażowe granie i post rock są częstymi gośćmi.

Wydawca z mieszanką skromności i buńczuczności napisał o wydawnictwie: "Jedna z najlepszych polskich płyt 2014 roku". Określił ją też jako "wstrząsającą wizję kraut rocka XXI wieku". Coś mi mówi, że mistrzowie z Can, Amon Düül, Neu!, Faust zachwyciliby się zawartością albumu Innercity Ensemble. Nie wykluczam też, że za parę miesięcy, gdy przyjdzie rekapitulować rok 2014, z pierwszego zdania Instant Classic, opisującego krążek, wystarczyło będzie wyciąć "jedna z" , a "najlepszych" zmienić na "najlepsza". Magiczna muzyka, magiczny album. Na którym co chwila jest coś do odkrycia.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!