Recenzja

26-05-2014-00:43:37

Eels - "The Cautionary Tales Of Mark Oliver Everett"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Mark Oliver Everett rozlicza się z błędami przeszłości. Wnioskując z klimatu albumu, popełnił ich naprawdę sporo i zostawiły one mocny ślad na jego psychice.

Nie wiem, czy Amerykanin otwiera płytą kolejną trylogię o smutku, cierpieniu i rozpaczy, ale nietrudno o myśl, że z czymś takim możemy mieć do czynienia. Piosenki są w przeważającej mierze tak kruche, delikatne, intymne i do takiego stopnia podlane ponurymi emocjami, że takie asocjacje są uprawnione. I jeszcze ten zachrypnięty głos Everetta, jakby chciał zbliżyć się do Toma Waitsa albo Boba Dylana sprzed ponad pół wieku. Jest na albumie parę takich piosenek, w których wydaje się, że za chwilę Amerykanin załamie się i zacznie płakać.

Rozpacz przerywa będący w całkowitej kontrze do niemal całej reszty ("odszczepieńcem jest jeszcze "Lockdown Hurricane" oraz "Where I'm From") popowo-rockowy "Mistakes Of My Youth", dość żwawy i raczej nie mający szans obudzić tendencji samobójczych, tudzież wpędzić w rozpacz. Przeciwnie. Reszta to zwiewne, mocno akustyczne, wolniutko sunące kompozycje, w których dużą rolę odgrywa fortepian, gitary akustyczne, smyczki, dęciaki oraz gustownie dobrane orkiestracje. Everett odprawia swoiste samobiczowanie za błędy sprzed lat, spowiada nam się przed nami z głupstw, które popełnił. Muzycznie w tej spowiedzi trochę jest folku à la wczesny Dylan, country, indiepopowej ballady. Raz jest na płycie mocno i podniośle. We wspomnianym "Lockdown Hurricane" z dudniącymi bębnami.

Choć obcujemy z bardzo osobistą płytą, nie ma żadnego problemu, aby z tymi piosenkami się utożsamiać i je polubić. Jak mówił żartem w jednym z wywiadów Mark: "W porządku jest, jeśli ludziom podoba się moje cierpienie". Naprawdę trudno tego smutactwa nie polubić.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: eels