Recenzja

28-05-2014-02:49:10

Plaid - "Reachy Prints"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Stworzyć muzykę wielobarwną jak karnawał w Rio, ale pozbawioną pstrokacizny i tandety południowo-amerykańskiej kultury a zarazem zaawansowaną technologicznie i przejrzystą jak zdjęcie rentgenowskie potrafią tylko oni - Ed Handley i Andy Turner.

Od ponad 20 lat, jeszcze za działalności z kolektywem Black Dog Productions, duo kreuje swoją dźwiękową krainę Oz, a na 10. autorskim albumie pokazuje, że inteligentna elektronika może być także chwytliwa.

Dziś 40-minutowa płyta wydawać się może dziełem skromnym, ale 9 utworów to esencja brzmienia i melodyjności Brytyjczyków. Szarpane, niemal matematyczne riffy, punktowo akcentujące uderzenia syntetycznych akordów i całkowity brak ludzkiego głosu; tym razem nie skusili się na wokalną kooperację i myślę, że dzięki temu zachowali spójność materiału (choć do "Oh" mandolinowe i harfowe brzmienia oraz swoje "ooooh..." dołożył Benet Walsh).

Album był zwiastowany chyba najbardziej rytmicznie rozedrganym "Tether", ale w tej swawolnej gonitwie wtóruje mu poprzedzający "Matin Lunaire" oraz utwory krańcowe - otwierający i zamykający płytę. Jednak ten krążek to nie tylko kompozycje wesołe i eksplodujące rytmem jak podskakująca piłeczka pingpongowa. To także chwile wytchnienia, smutnej refleksji, a "Wallet" jest uwieńczeniem IDM-owej stylistyki - piękny i melancholijny zarazem.

"Reachy Prints" to najbardziej jednorodna z XXI wieku, co nie znaczy nużąca, płyta. Jest to także ich najbardziej urocze dzieło. Konsekwentnie złożone z dźwiękowych puzzli i jedynie można mieć żal, że zabrakło filmowego rozmachu i "jakości 1080p"; wszak utwory przeciętnie trwają po 4-5minut i przyjemność ze słuchania szybko się kończy. A chciało by się więcej..., ale może w następnym sezonie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: plaid