Recenzja

28-05-2014-03:07:48

Black Ball Suzi - "Jestem"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Różnica między "OK", a "dobry" niby nie jest duża, ale zasadnicza. Płyta Black Ball Suzi jest OK, ale nie mogę powiedzieć, że jest dobra.

- To klasyczny rockowy album wypełniający muzyczną przestrzeń pomiędzy bluesem a heavy metalem - zapowiadali przed premierą muzycy. Rzeczywiście tak właśnie jest. Innymi słowy mamy trochę hard rocka, odrobinę nu-metalu ("Hiszpan"), nieco industrialnego posmaku ("Krzyk"), jeszcze więcej klimatu z lat 90. ("Upadek"). Dużo gitar, soczystych riffów, chłostania, biczowania i smagania. Przyjemne, groove'owe niskie strojenia, wyrazistą sekcję z rozkosznie burczącym basem i galopującą perkusją i rozwrzeszczaną małolatę (wokalistka Zuza Baum ma 17 lat). Piosenki mają przebojowy potencjał, wpadające w ucho refreny ("Hate"), kipią energią i mają moc. Laska ma charakter, a panowie ikrę. Jest miejsce na konkretne naparzanie, ale i na balladowe wcielenie ("Kim?"). Tak naprawdę, na "Jestem" wszystko jest OK. Każdy, kto lubi siarczyste rockowe granie, będzie słuchał tej płyty z przyjemnością. Ja też. Ale jest "ale".

Dla tych, którzy zjedli zęby na rocku, ten longplay będzie serią dobrze znanych patentów. Zlepkiem niezawodnych pomysłów. Brakuje tu jakiegoś magicznego pierwiastka, odrobiny brawury, szaleństwa, czegoś oryginalnego, co sprawiłoby, że Black Ball Suzi nie jest zespołem, którego się fajnie słucha, ale takim, który równo kopie wszystkim tyłki. "Jestem" za często sprawia wrażenie dzieła tendencyjnego, przewidywalnego, poprawnego. Takie Pendolino po polsku - superpociąg, który jednak nie może w pełni się rozpędzić i wcisnąć nas w fotele.

Zdaję sobie sprawę, że się czepiam, szukam dziury w całym. Nic jednak nie poradzę, że po każdym przesłuchaniu płyty czułam niedosyt. Mimo szczerych chęci, bo to muzyka dokładnie z mojej bajki, mogę tylko powiedzieć, że ta płyta jest tylko OK.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!