Recenzja

24-06-2014-20:13:43

Klaxons - "Love Frequency"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Trzecia płyta grupy Klaxons nie ma swojej podstrony na Wikipedii. Nie jest to może wymierny wyznacznik jakości, ale jednak pewna wskazówka. Oznacza to bowiem, że album "Love Frequency" przechodzi kompletnie bez echa, co po kilku dniach obcowania z materiałem wydaje mi się absolutnie zrozumiałe.

Klaxons znów sięgają po nu-rave'ową stylistykę. Wysokie tony, jeszcze wyższe wokale, emocjonalne falowania, dźwięki przywodzące na myśl syreny. Jest imprezowa energia, pozytywny klimat, taneczne rytmy. Są przyjemne produkcyjno-aranżacyjne smaczki (gitary w "Children of the Sun"), odpowiednia dawka nostalgii ("There Is No Other Time"), a materiał, choć zbudowany z archiwalnych patentów, brzmi dość świeżo. Na pewno można się przy "Love Frequency" dobrze bawić, o ile wpadniemy na to, by właśnie tego longplaya posłuchać. Brakuje tu bowiem przebojów, kapitalnych melodii, magnesów, piosenek-rzepów, które przyczepiają się i nie chcą oderwać, numerów, które mogłyby stać się soundtrackiem nadchodzących wakacji i okołofestiwalowych party.

"Love Frequency" przecieka przez palce, wpada jednym uchem, wypada drugim. Gdzieś może na chwilę zagnieździ się refren z "Atom to Atom" czy kolektywny zew "Rhythm of Life", ale tylko do momentu, gdy nie usłyszymy czegoś bardziej chwytliwego.

Trzecia płyta zdobywców Mercury Prize to typowy przeciętniak. Niby jest w porządku, słuchanie nie boli, ale do zachwytów czy zachwalania znajomym jest daleko. Nie ma nic złego w takich albumach. Nie każdy musi zwalać na kolana, ale w czasach natłoku muzyki, takie krążki po prostu przepadają. Ja już sięgam po następny.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: klaxons