Recenzja

11-07-2014-16:34:28

5 Seconds of Summer - "5 Seconds of Summer"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeśli nie masz kilkunastu lat (raczej mniej niż 15 niż więcej) nie sięgaj po debiut 5 Seconds of Summer. By imienna płyta Australijczyków się spodobała, dobrze też być dziewczyną.

5 Seconds of Summer to czterech chłopaków, którzy zaczynali jako... gwiazdy YouTube. W internecie zamieszczali wykonywane przez siebie covery, które klikały się znakomicie. Popularność w sieci i achy-ochy w komentarzach fanek przełożyły się na kontrakt z Capitol i trasę z One Direction. Ten opis, a nawet nazwa kojarząca się z sezonową atrakcją, dają jasno do zrozumienia, z jakim zespołem mamy do czynienia.

Kwartet tworzy muzykę prostą, miłą i przyjemną, którą polubią wielbiciele serialu "Glee" i kanału Disney Channel oraz ci (te?) dla których One Direction jest zbyt popowe. Trzeba bowiem przyznać, że muzyka 5 Seconds of Summer ma rockowo-punkowe zabarwienie. Grupa co prawda powstała w Sydney, ale brzmienie ma rodem z Kalifornii. Naturalnie, w wersji superlight i megachwytliwej. Rządzą zgrabne melodie, stadionowe refreny i rozmaitego rodzaju uuuu czy ooouuooo. Perkusja jest wyrazista, nie brakuje riffów, krzyki też są, ale wszystko ugrzecznione, wygładzone, wypolerowane. No i dość monotonne. Ciężko czasem oprzeć się wrażeniu, że wciąż słuchamy jednej piosenki. O tekstach chyba nie muszę mówić.

5 Seconds of Summer mieszczą się gdzieś między One Direction a Fall Out Boy. To formacja, która ma określony target. Kto znajduje się poza nim, nie ma czego na krążku szukać. Małolaty, które lubią ładne piosenki i ładnych chłopców z gitarami, na pewno jednak będą zachwycone.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!