Recenzja

19-08-2014-19:03:46

Sinéad O'Connor - "I'm Not Bossy, I'm The Boss"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiedy Sinéad O'Connor bierze się za rock, zazwyczaj jest co najmniej dobrze. Nie inaczej w przypadku nowego albumu.

Artystka ma w swym dorobku rozmaite muzyczne flirty, chociażby z reggae. Najlepiej jednak wypada, gdy swe dzieła buduje na rockowych fundamentach. Na "I'm Not Bossy, I'm The Boss" gitarowych dźwięków jest najwięcej od lat, co zresztą zapowiada już "ostra" okładka. Na pewno są one najbardziej wyraziste i najmocniejsze, czego najlepszym, a raczej najjaskrawszym przykładem dość zaskakujące nagranie "Harbor", którego szalony, dziki finał mógłby spodobać się panom z The Mars Volta.

Sinéad proponuje także klasyczne brzmienia w stylu Bruce'a Springsteena ("Dense Water Deeper Down" z pięknymi dęciakami), dramatyczne, niemal hardrockowe pomysły ("The Voice of My Doctor") czy zabiera na folkowo-waleczne wycieczki (singlowe "Take Me to Church"). Nie brakuje jednak ballad (przestrzenne "The Vishnu Room"), a uwagę ponadto zwraca wyśmienita produkcja, w ogólnie znakomitym "James Brown (with Seun Kuti)".

Nowa płyta jest logiczną, czy - jak kto woli - artystyczną kontynuacją poprzedniczki "How About I Be Me (And You Be You)?". Ciekawszą muzycznie, aranżacyjnie, bardziej zadziorną, energiczną. Największym atutem O'Connor pozostaje jej głos i emocje, które nim potrafi wyrażać i wywoływać. "I'm Not Bossy, I'm The Boss" to dobra płyta, choć malkontenci, nie bez kozery, będą zapewne podkreślać, że wokalistka nie pokazała na niej nic zaskakującego, nic nowego, ani też nie zbliżyła się do swych szczytów. Nie zmienia to jednak faktu, że znajdziemy na krążku co najmniej kilka mocnych piosenek, które warte są wielokrotnego przesłuchania.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!