Recenzja

27-07-2015-20:05:22

Symphony X - "Underworld"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Od jakiegoś czasu zupełnie nie rozumiem zachwytów i laurów spadających na od dawna zjadający własny ogon Dream Theater. Nie rozumiem też, jak to możliwe, że tak wspaniały zespół jak Symphony X do tej pory nie zajął pozycji wcześniej wymienionych, choć albumy nagrywa od wymienionych o niebo lepsze. Może po "Underworld" to się zmieni?

Straciłem Symphony X z pola widzenia na ładnych parę lat i musiałem nadrobić to, co popełnili po "Odyssey". Sporo straciłem, jak się okazuje. Choć "Paradise Lost" i "Iconoclast" niczego nie brakuje i, jak to zwykle bywa z dziełami tego zespołu, w całości przyswaja się je świetnie, trochę bardziej pasowała mi wyważona epickość Odysei niż jej następczyń. "Underworld", jeśli mogę sobie pozwolić na takie porównanie, jest niczym "S.O.N.G.S." Riverside przy wcześniejszej dyskografii warszawian. Albumem bardziej piosenkowym, łatwiej wchłanianym. Rzecz jasna, nie mogło zabraknąć imponujących popisów solowych Michaela Romeo, jego wspaniałych pojedynków z klawiszowcem Michaelem Pinnellą. Tym razem jednak lejce trzymane były mocno i nie ma żadnej sztuki dla sztuki, bezsensownych wyścigów po gryfie/klawiaturze, aby tylko wydobyć jak najwięcej nut. Jest kwintesencja, a jej imię to piosenki. Mniej patosu, rozdętych orkiestracji, więcej bezpośredniości.

Cechą Symphony X, poza oczywistością, czyli kapitalnym warsztatem muzyków, zawsze było tworzenie albumów równych. Nadających się do konsumpcji w całości, a nie zawierających jedną, dwie, trzy piosenkowe podpory, trzymające płytową budowlę. "Underworld" to taki właśnie materiał. Co prawda podniosły, chóralny początek nieco nas myli, potem jednak dostajemy the best of możliwości Symphony X w dziedzinie dobrych piosenek. Piosenek, w których znajdziemy i ostry thrash, i progmetal i power metal, i klasyczne heavy. Piosenek, które genialnie prowadzi wokalem Russell Allen. Wytwórnia wykroiła do promocji "Nevermore" i "Without You". Jasne, coś wykroić musiała. Taki jej modus operandi. Na pewno nie wyrządziłaby albumowi i zespołowi krzywdy, wybierając zamiast nich "Swansong", "Legend", złowieszczy kawałek tytułowy albo "Hell And Back". W zasadzie każdy numer wypełniłby celująco zadanie promocyjne.

Trudno nie zachwycać się instrumentalnym kunsztem Symphony X, poziomem ich muzyki, przystępnością, doskonałym brzmieniem. Na mnie robią wrażenie czymś jeszcze. Niezmiennie jest w tych piosenkach wielka i szczera pasja, ogromnie pozytywna energia, żadnego wyrachowania. Słuchając płyty nie czułem się jak na spotkaniu biznesowym. Czułem się, jakbym słuchał młodziaków ładujących w instrumenty z olbrzymim zaangażowaniem, podlanym marzeniami, w garażu domu rodziców. Mało który zespół z ponad 20-letnim stażem ma coś takiego. Symphony X ma.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: symphony x