Recenzja

29-07-2016-02:56:55

Rival Sons - "Hollow Bones"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Niedawno gościli w Polsce, kiedy z fanami żegnał się Black Sabbath. Nie widziałem ich koncertu, ale zdania co do niego były w większości pozytywne. Jeśli zaś chodzi o piątą płytę Rival Sons, niestety, nie ma na niej zbyt wielu dobrych momentów.

Istnieją nieco ponad siedem lat, ale pracują dużo, ciężko, więc uznanie mają już od jakiegoś czasu. Kalifornijski zespół wpływa poniekąd do mającej już ogromnie szerokie koryto rzeki wykonawców grających rocka w stylu retro. O ile jednak mająca mało inwencji rzesza idzie jak na rzeź w stronę vintage (jeśli chodzi o brzmienie, czasem też o sprzęt nagrywający oraz instrumenty), przez co powstają chwilami trudne do odróżnienia klony, o tyle Rival Sons raczej bliżej do ugrzecznionej, gładszej brzmieniowo wersji. Mainstreamowej, tego słowa można w ich kontekście użyć. Zwłaszcza, że piosenki Rival Sons w radiu da się usłyszeć.

Choć wciąż słychać w ich muzyce echa Led Zeppelin, Hendriksa, Free, Bad Company, schyłkowych Beatlesów, to pazury jakby się deczko stępiły albo ktoś zapomniał ich zaostrzyć. Owszem, parę razy jest bardziej drapieżnie, hardrockowo, z gęstymi bębnami i agresywną gitarą, i to są momenty na "Hollow Bones" najlepsze. Chodzi konkretnie o "Pretty Face" i kapitalny "Fade Out", zalatujący deczko Beatelsowskim "I Want You…". Dorzuciłbym jeszcze dający wrażenie jam session podczas koncertu "Hollow Bones Pt. 2". I to by było na tyle. Reszta po prostu na płycie jest. Cover Ike'a i Tiny Turnerów ("Black Coffee") słabiutki.

Produkcja wyważona, brzmienie odpowiednie (wciąż z Rival Sons pracuje Dave Cobb), dość zgrabne aranże, czas trwania optymalny (nieco ponad 37 minut), miks blues rocka, hard rocka, z dodatkiem klawiszy i żeńskiego chórku. Czyli niby wszystko jest w porządku. Podejrzewam, że ci, którzy wgryzają się mocno w niuanse produkcyjne albo czynni muzycy, mogą wiele razy i z niemałą przyjemnością słuchać "Hollow Bones". Dla mnie jednak, zwykłego fana, za dużo jest utworów, nomen omen, "hollow", czyli pustych, bez esencji, bez siły przyciągania. Garnitur uszyty został na miarę przez krawca odpowiedniej klasy, nosi się całkiem wygodnie, ale wrażenie, jeżeli robi, to krótko. Wcześniejsze płyty dużo lepsze.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: rival sons