Top Lista

13-03-2017-11:41:43

10 koncertów, na które warto iść kolejny raz

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Korn fot. Rafał Grodek

PJ Harvey na OFF Festivalu. Wydawać by się mogło, że taka wiadomość zelektryzuje polskich fanów. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że spora grupa była niezadowolona, iż jedna z najważniejszych artystek sceny rockowo-alternatywnej ponownie odwiedzi nasz kraj. Dla tych którzy się jednak ucieszyli, co więcej, nie mają nic przeciwko regularnemu chodzeniu na koncerty tych samych artystów, lista wykonawców, na których występy warto wybrać się więcej niż jeden raz.

8. Red Hot Chili Peppers

Red Hot Chili Peppers, mimo najlepszej pod słońcem sekcji rytmicznej, nie należą do koncertowych gigantów. Przynajmniej nie zawsze. O ile Flea i Chad Smith zawsze stają na wysokości zadania, z Anthonym Kiedisem i gitarzystą (obecnie jest to Josh Klinghoffer), bywa różnie. Występy Red Hot Chili Peppers to więc swoista ruletka, albo będzie fantastycznie, albo beznadziejnie. Trzeba iść, by się przekonać.

7. Marillion i Fish

Dziś występujący co sezon w Polsce najwięksi i najpopularniejsi twórcy to chleb powszedni. Zespoły już nie omijają nas na trasach, a nasze festiwale mają podobny skład, co inne europejskie imprezy (w tym roku i na Glastonbury, i na Open\'erze grają Radiohead i Foo Fighters). Starsi, koncertowi wyjadacze pamiętają jednak czasy, gdy wśród niewielu regularnie pojawiających się u nas wykonawców byli Marillion i ich były już frontman, Fish. Ba, grali nie tylko koncerty, ale i całe trasy. Przy każdej możliwej okazji. Chociażby z szacunku dla tamtych czasów, dlatego że jako jedni z pierwszych pokochali polską publiczność, warto ich wciąż zapraszać.

6. Mike Patton

Mike Patton to - powszechnie wiadomo - muzyczny kameleon. Człowiek, który ma więcej projektów niż Mariah Carey kiecek z głębokim dekoltem. Co więcej, dla każdego znajdzie coś dobrego. Jednych ucieszą "mainstreamowe" popisy Faith No More, innych awangardowo-jazzowe akrobacje z Johnem Zornem. Jest też szansa na włoskie piosenki czy bliżej nieokreślane wrzaski do dziwnych dźwięków.

5. U2 i Metallica

U2 i Metallica to koncertowa Liga Mistrzów. Każdy chce oglądać Real i Barcelonę. Bo niby to te same drużyny, ale zawsze trochę inne i zawsze zapewniają wielkie show. W przypadku U2 i Metalliki, nie tyle chodzi akurat o skład (ten jest ustabilizowany), ale o produkcję. Każda trasa to inna scena, inne efekty i bajery, inne pomysły.

4. Skunk Anansie

Ostatnie, wyprzedane koncerty Skunk Anansie (odbyły się w lutym 2016) dowodzą, że polska publiczność nie ma dość Skin, mocno i pięknie zbudowanego perkusisty Marka Richardsona, Ace\'a i Cassa. I jest to zrozumiałe, bo Anglicy są mistrzami, energicznych, porywających show. Wciąż im się chce i nadal mają z tego frajdę, co udziela się zgromadzonym. Poza tym Skin pozostaje w czołówce najbardziej charyzmatycznych, elektryzujących i uwodzicielskich babek na scenie.

3. Korn

Skakanie przy "Blind" po prostu nigdy się nie nudzi. Można się śmiać, że Korn "awansowali" już do legend rocka i w tym sezonie, by zobaczyć ich na żywo trzeb wybrać się do Doliny Charlotty, ale to mało ważne. Czy w plenerze czy w hali, na imprezie dla młodych czy starszych, Korn zawsze gra tak, że czujemy się jak nastolatkowie, którzy po raz pierwszy widzą ukochaną kapelę na żywo.

2. PJ Harvey

Dzikie, surowe "Dress", triphopowe "A Perfect Day Elise", superprzebojowe "Good Fortune", bogate brzmieniowo "The Wheel". Jedna artystka - niejedno oblicze. W repertuarze Angielki jest tak wiele, tak różnych utworów, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. I nawet jeśli jej ostatnie występy są na swój sposób usystematyzowane, chwilami przypominają wyreżyserowany spektakl, to klimat za każdym razem będzie inny. O tym nie można zapominać.

1. Pearl Jam

Fanów Pearl Jam nie trzeba raczej przekonywać, ci regularnie odbywają pielgrzymki za swoim zespołem. Szanujący się sympatyk formacji z Seattle w czasie jednej trasy musi zobaczyć co najmniej kilka występów (i nabyć jeszcze więcej bootlegów). Powód jest porosty - każdy jest inny. Nie ma sensu sprawdzanie setlist, wypytywania, co i jak grali, bo Pearl Jam to żywioł i impulsywna sceniczna bestia. Nie bawi się w fajerwerki czy inne wytryski, po prostu wychodzi i gra... za każdym razem inaczej.

autor: Anna Szymla

Podziel się na facebooku! Tweetnij!