Aktualności

16-09-2013-12:31:17

Satyricon - "Satyricon"

Udostępnij! Tweetnij!

Twardo stąpam po ziemi. Nie ulegam histeriom, asertywni marketingowcy tępią sobie na mnie ostrze swoich błyskotliwych kampanii. Ale powoli zaczynam wierzyć, że Satyr to jakiś prorok, mag muzyczny, wizjoner. Skubaniec wiedział lepiej ode mnie, co ze mną będzie się działo, gdy posłucham nowej płyty Satyricon.

Skąd taki podniosły wstępÄ Ano stąd, że słuchając "Satyricon", niemal bez przerwy przez dni kilka, przypomniałem sobie słowa lidera norweskiej legendy. Słowa między innymi o tym, że to płyta wymagająca, która jednak z czasem będzie uważnemu słuchaczowi podobać się coraz bardziej. Napisać, że to słowa święte w kontekście estetyki i przekazywanych przez Satyricon treści, byłoby nietaktem. Ale celnymi, proroczymi na pewno można je określić.

To, co spodobało mi się od razu, to brzmienie. Bardzo naturalne, ciepłe, głębokie, analogowe (poza Satyrem komplementy należą się miksującemu piosenki laureatowi Grammy Adamowi Kasperowi). Bardziej leśne niż szpitalnie sterylne. Jakby album był kontynuacją "Now, Diabolical", nie mocno syntetycznego brzmieniowo "The Age Of Nero". Świetnie słucha się bębnów Frosta (jakżeż pięknie i subtelnie używa talerzy w wolnym fragmencie "The Infinity Of Time And Space"!). Jakbyśmy siedzieli na próbie zespołu i podziwiali jego grę. Co do kompozycji, tutaj warto ponownie przypomnieć sobie słowa Satyra, że z każdym przesłuchaniem płyta powinna podobać się coraz bardziej. I dokładnie tak właśnie na mnie zadziałała. Podejrzewam, że nie będę odosobniony w odczuciach. Z pozoru mamy jedynie mroczny, dość wzniosły metal. Jednakże w tych 10 piosenkach Norweg poukrywał sporo smaczków, które doskonale ubarwiają obraz (weźmy choćby "Nocturnal Flare"). Jakkolwiek by to obłąkańczo nie zabrzmiało, "Satyricon" to chyba najbardziej przebojowa płyta zespołu. I nie chodzi tylko o świetny "Phoenix", w którym wokale należą do Siverta Hyyema z norweskiej rockowej formacji Madrugada. To także album mniej wściekły (poza furiacko atakującymi "Walker Upon The Wind" i "Ageless Northern Spirit"), bardziej ilustracyjny, przestrzenny i będący, w moim odczuciu, pomostem między tym, co już dawno było u Satyricon, a co ma nastąpić w jego muzyce w przyszłości.

Satyr nie lubi zbyt głęboko grzebać w przeszłości, ale też o niej nie zapomina. Nie on jeden tak postępuje. Ale Norweg od dawna wie, że artysta musi się jakoś wyróżnić, żeby zostać zauważonym. Że zagładą jest stanie w miejscu, stagnacja. Dlatego szuka, kombinuje, retuszuje styl, w który wszedł jako twórca ponad 20 lat temu. Przez takie podejście Satyricon stał się, oraz jest i niewątpliwie będzie, zespołem, który poznaje się od razu. Który ma swój kod, swoje DNA, swoje znaki szczególne. Tylko pozornie są one oczywiste. Trzeba otworzyć umysły, słuchać z uwagą i nie narzekać, że to nie ma startu do "Nemesis Divina", czy "Rebel Extravaganza". Odkryjemy naprawdę piękne rzeczy!


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: