Recenzja

10-11-2014-01:31:55

Calvin Harris - "Motion"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Paskudztwo, obrzydlistwo. Nowa płyta Calvina Harrisa jest po prostu straszna.

"Motion" to bezpłciowa młócka. Sterta piętrzących się banałów i kiczowatych, wyświechtanych pomysłów. Pozbawione odrobiny klasy czy wyobraźni elektroniczne, pseudohouse'owe granie. Większość materiału z czwartego albumu Szkota nadaje się wyłącznie na festiwalowe sety odbywające się nad ranem, kiedy ludziom jest obojętne kto i co gra, byle było głośno, skocznie a dźwięki falowały w dzikim uniesieniu. Brzmienie jest płaskie, piosenkom brakuje przebojowości i tylko szkoda niektórych gości, których potencjał został zmarnowany a talent przyćmiony irytująco wysokimi, syntetycznymi świdrami.

Nie przeczę, krążek ma kilka lepszych momentów, ale to wyłącznie zasługa wokalistów. John Newman ma wspaniały, zaraźliwie pozytywny, porywający głos, więc kiedy śpiewa zwrotki "Blame" jest kapitalnie, ale tandetne zagrywki w refrenie wszystko psują. Dość przyjemnie słucha się "Pray to God", acz wyłącznie dlatego, że siostry Haim dodały do pozbawionej duszy muzyki Harrisa nieco człowieczeństwa, dziewczęcego uroku i śliczne wokalne harmonie. Za sprawą Big Seana "Open Wide" robi się nieco mroczne, z kolei Gwen Stefani od pierwszych wypowiedzianych słów zabiera nas do kolorowej, słonecznej Kalifornii ("Together").

Z "Motion" należało wykroić kilka singli i co kilka tygodni zdobywać listy przebojów. Pojedynczo i, co jeszcze raz podkreślę, dzięki zaproszonym do współpracy artystom, da się w odpowiednich okolicznościach przy niektórych piosenkach bawić (choć lepiej się nie wsłuchiwać). Przyswojenie tej płyty w całości jest po prostu męczarnią.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!