Recenzja
Wojtek Mazolewski - "Grzybobranie"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Jeszcze polska muzyka nie zginęła, póki jazz mamy. Do takiego wniosku można dojść po kilkakrotnym przesłuchaniu najnowszego albumu basisty i kontrabasisty formacji Pink Freud - Wojtka Mazolewskiego.
Mazol zawsze wymykał się ze sztywnych, jazzowych granic. Pink Freud to jedno. W Bassisters Orchestra dowodził projektem zacierającym granicę pomiędzy awangardowym hip-hopem, elektroniką i avant jazzem. A dodać należy jeszcze tajemniczy projekt "Andruchoid" i masę pojedynczych inicjatyw, do których ochoczo się przyłączał. Teraz przyszła pora na materiał sygnowany własnym nazwiskiem. Materiał niezwykły, bo
odwołujący się do estetyki free-jazzowych improwizacji z lat 70. i 80. Płyta "Grzybobranie" jest rejestracją dwudniowej sesji, jaka odbyła się w domu muzyka zimą 2007 roku.
Album bardzo trudno jest tak zwyczajnie ocenić. "Grzybobranie" jest projektem, którego podstawą i główną ideą jest totalna nieprzewidywalność i złapanie klimatu chwili, momentu. Jakby w myśl tego, że wszystko w życiu jest ulotne, również muzyka na krążku nie ma
rozwiniętej harmonii, jakiegoś planu wedle którego postępuje w czasie. Stąd też na "Grzybobraniu" mnóstwo chwilowych dźwiękowych uniesień, fragmenty rozmów w tle, tak jakby był to zapis próby jakiegoś zespołu, który dopiero przygotowuje się do pierwszych wspólnych nagrań. Obok Mazolewskiego słyszymy blisko dziesięć innych osób. Każda z nich zostawiła na płycie jakiś trwały ślad, jakąś myśl, minutę swojego życia.
Pierwsze wrażenia mogą być w przypadku "Grzybobrania" złudne. Nie należy się zniechęcać, gdy coś nam zrazu nie gra i nie pasuje. Tutaj nic nie postępuje w zgodzie z przewidywaniami. Im głębiej w las, tym grzybów więcej. Czasem trzeba skręcić, czasem zajrzeć pod niepozorne
drzewo. A jeśli już uciec na chwilę od tych abstrakcyjnych porównań, to album Mazolewskiego jest idealnym obrazem do skandynawskiego, psychologicznego kina lat 70. Tyle, że ktoś zapomniał wtedy nakręcić stosowny obraz.