Recenzja

13-04-2009-23:42:52

Asobi Seksu - "Hush"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Ich nazwa tłumaczona z japońskiego oznacza "figlarny seks". Kiedyś było coś na rzeczy, kiedy zespół - czasem w sposób niewinny czasem znów nachalny bombardował niewinne uszy indie-fanów muzyczną, nabrzmiałą żądzą - oblewając gęstą posoką seksulaności. Teraz dojrzeli i w związku z tym, zupełnie tak po prostu przemianowali się na "wyrachowany seks", kłamiąc przy tym prosto w uszy, że wszystko jest jak najbardziej OK.

Stracili popęd, który wcześniej przymuszał ich do różnych, niekiedy dziwnych - jednak zawsze natchnionych olbrzymią dawką emocjonalności, szczerych działań. Niechybnie do ich muzycznej sypialni wkradła się rutyna. Przeważają odgrywane na jedną modłę shoegaze'owe pozy, które już niejednokrotnie były inscenizowane. Dodatkowo schematyczność tych zabiegów zostaje zatuszowana pod puchową pierzyną, jedwabnym baldachimem i sporą dawką pudru - uosobioną w różowym dream-popie. Teraz wypada tylko retorycznie zapytać - jest tobie dobrze? By z całą pewnością usłyszeć - oczywiście! Czasami, na moment, wkrada się szaleństwo ("Me & Mary"), jednak tak jak szybko się pojawia, tak szybko znika i w tym wypadku wydaje się być trochę na pokaz. Ta cała zabawa przestała być misją ich życia - postawili na wygodę, odpoczynek, żeby było miło i przyjemnie - chuć i desperacja odeszły w niepamięć wraz z młodością.

Potrzeba stabilizacji zwyciężyła, emocje, co prawda pozostały, jednak stały się bardziej przemyślane i tym samym straciły tę wyczekiwaną kiedyś iskrę. To po prostu tak szybko stało się jakieś takie za bardzo przyziemne, jałowe i nieszczere.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!