Recenzja
Napszykłat - "NP"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Napszykłat bardzo trudno dopasować do sztywnej ramy jakiegoś gatunku. To atut, bo spodobać się mogą i fanom awangardowego hip-hopu, kwaśnej elektroniki i eksperymentalnego rocka.
Grupa do właściwego debiutu przygotowywała się od kilku lat, wydając w międzyczasie dwa niezależne, krótkie wydawnictwa. Było to dobre przetarcie i zarazem wyklepanie sobie poletka na mapie brzmień, których dotąd w Polsce nie było. Oczywiście - bywały grupy, które łączyły elektronikę, hip-hop i psychodeliczne rapowanie, ale żadna nie robiła tego aż tak intrygująco.
Żywa perkusja i masa dziwnych, ciężkich, krótkich sampli przypomina pojedyncze projekty Prefuse 73. Mrok i smutek odsyłają nas z kolei do twórców kolektywu Anticon. Gdzieś tam odnajdziemy też echa Animal Collective, niektórzy jako skojarzenie wskażą stare Radiohead. Najistotniejsze w tym, że Napszykłat nie kserują bezmyślnie wymienionych artystów, lecz tworzą nową jakość, mając jasne inspiracje. Skoro Piernik nie umie śpiewać, to rapuje. Rapuje bardzo ciekawie, uwalniając się w końcu od porównań z ś.p. Magikiem. Wyróżniają go teksty, groteskowo-ironiczne, gorzko puentujące rzeczywistość. Może nie dołujące, ale zmuszające do myślenia niekoniecznie o miłych, przyjemnych rzeczach.
Warto zapoznać się z "NP". Płyta jest w segmencie czymś świeżym i nowym na polskiej scenie. A biorąc pod uwagę dotychczasowy progres i talent muzyków, można być niemal pewnym, że to dopiero początek ich ciekawej kariery. Kariery, która nie musi się wcale ograniczyć do Polski.