Recenzja

17-09-2009-00:27:49

Chris Cornell - "Scream"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Porównywanie albumu "Scream" z poprzednimi dokonaniami Chrisa Cornella mija się z celem. Dotyczy to zarówno twórczości Soundgarden i Audioslave, jak i solowej. Trzeba postawić grubą kreskę między tym co było, a co jest. Niestety, nawet zapadając na chwilową amnezję, ciężko zachwycić się przygotowaną we współpracy z Timbalandem płytą.

Potępianie Cornella tylko za to, że zwrócił się w stronę popu jest dużą przesadą. W końcu Everlast zanim nagrał hity "What It's Like", "Black Jesus" czy "Put Your Lights On" z Santaną, był członkiem House of Pain (tych od "Jump Around"), były perkusista metalowej Sepultury, Iggor Cavalera na prawo i lewo wychwala Justice, a pod szyldem Mix Hell gra sety DJ-skie, znam też zapalonych fanów rocka pląsających przy piosenkach Rihanny, a sama z równą przyjemnością słucham "Toxic" Britney Spears co "Spoonman" Soundgarden. Uparte trzymanie się jednego gatunku nie jest niczym godnym pochwały, docenić należy więc raczej odwagę, jaką wykazał się Chris, pokazując swe zgoła szokujące oblicze. Problemem dużym jest natomiast fakt, że "Scream" to przerażająco słaba płyta.

Zacznijmy od oczywistego, czyli produkcji Timbalanda, która już chyba wszystkim się znudziła. Słysząc jego kolejne stękania i pojękiwania, osobiście dostaję czkawki. Podobnie jak w przypadku Madonny, tak i do Cornella "superproducent" nie podszedł zbyt osobiście. Dziełu brakuje spójności i jakiegoś wyrazistego charakteru. Timbo pewnie wybrał ze swych przepastnych zasobów przypadkowe beaty i rzucił Cornellowi, a ten niewiele myśląc łyknął, co dostał. Ostre, electro-zagrywki niestety nie tylko nie pasują do głosu byłego frontmana Soundgarden, ale najzwyczajniej się z nim gryzą. Co by nie mówić, Chris ma niezwykłe warunki wokalne, które w łagodniejszym, cieplejszym, może funkującym repertuarze pewnie sprawdziłyby się o niebo lepiej. Do tego dochodzi najzwyklejszy bałagan, jaki panuje na albumie. Jakaś od czapy ostra gitara, nikomu niepotrzebne smyki, orientalne wstawki z kosmosu. Krótko mówiąc, groch z kapustą. No i najgorsze. Ciężko wyczuć do kogo materiał jest adresowany. Fani Soundgarden i Audioslave na pewno się nań nie rzucą, a dla młodzieży jest to za mało przebojowe. Jakikolwiek potencjał mają "Ground Zero", "Other Side of Town" i "Watch Out", ale gdyby wykonywał je na przykład Justin Timberlake lub jakaś seksowna blondynka miałyby potencjał znacznie większy.

Szkoda, naprawdę wielka szkoda. "Scream" dowodzi bowiem jedynie tego, że Cornell znów chce być sławny. Wierzę, że w jego sercu gra też popowa melodia, ale poszedł po linii najmniejszego oporu, przez co brzmi sztucznie i fałszywie. Czemu to zrobił? Pozostanie zapewne "superunknown".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!