Recenzja

30-10-2009-15:57:07

Wolfmother - "Cosmic Egg"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Wilczyca wróciła i wbrew swojej naturze zniosła kosmiczne jajo. Nie kąsa już jednak tak skutecznie, jak kilka lat temu.

Debiut Australijczyków słusznie chwalono za wspaniałe odświeżenie rockowej tradycji i fantastyczną energię bijącą z piosenek. "Cosmic Egg" też ma spory ładunek mocy i fajne oldschoolowe brzmienie z dobrze pasującą domieszką stonerowego brudu (szczególnie słyszalny w "Phoenix"). Nie ma na krążku tak porażających kompozycji, jak na poprzednim materiale. Co nie znaczy, że nie ma dobrych piosenek. Andrew Stockdale'owi udała się połowa płyty. Z przyjemnością słucha się rasowego rockera, otwierającego album "California Queen" i lekko trącącego The Doors "New Moon Rising". Nieźle sprawdzają się długie, ponadpięciominutowe kompozycje - spokojna, beatlesowsko-zeppelinowska "In The Morning" oraz trochę mocniejsza i bardziej podniosła "In The Castle". Do pozytywów dodaję kłaniający się progresywnej pompatyczności "10,000 Feet" i kawałek tytułowy z ładnie wykorzystanymi organami Hammonda.

Stockdale z pomocą trzech nowych kolegów oddaje hołd Black Sabbath, Led Zeppelin, AC/DC, Deep Purple The Beatles, i kilku innym mistrzom z lat 60 i 70. Robi to w niezłym stylu, choć chwilami przesadnie szarżuje wokalnie w wysokich rejestrach ("Violence Of The Sun"). Muzyka Wolfmother wciąż ma sporo uroku i niemałą siłę rażenia. Nie będę zdziwiony, jeśli "Kosmiczne jajo" odniesie sukces. Taki rock może się podobać.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: wolfmother