Recenzja

16-08-2010-23:39:38

Iron Maiden - "The Final Frontier"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kto, by pomyślał, że na piętnastym albumie Iron Maiden pokaże nieco inne oblicze. Kto, by pomyślał, że Steve Harris i spółka jeszcze mogą zaskoczyć.

Iron Maiden zawsze było dla mnie takim muzycznym odpowiednikiem Jamesa Bonda. Tak jak filmy o 007, pomimo pewnych zmian, różnic, swoistych eksperymentów, kolejne płyty miały szereg cech wspólnych, były w dużym stopniu przewidywalne i zawierały swoiste pewniki, które nieodzownie stanowiły o stylu kapeli. Trzymając się więc analogii agenta Jej Królewskiej Mości, "The Final Frontier", jest ich "Casino Royale". Dziełem innym, odważnym, poniekąd łamiącym niektóre z dotychczasowych zasad, a zarazem pewnie odnajdującym się we współczesności.
 
To album wymagający, który trudno nazwać typowym Iron Maiden. Już singlowy "El Dorado" zwiastował, że "idzie nowe". Owszem, numer jest jak na Ironów przystało melodyjny, ale muzycznie to raczej klasycznie rockowa propozycja, wyróżniająca się krótkimi, szarpanymi riffami. Prawdziwym szokiem jest jednak otwierająca całość dwuczęściowa kompozycja "Satellite 15... The Final Frontier", której początek to zupełnie nieprzypominające dokonań Anglików instrumentalne intro z lekko industrialnym klimatem i iście blackmetalową perkusją w rozwinięciu.
 
Większość utworów w zestawie (o czym świadczy chociażby czas ich trwania) jest mocno rozbudowana, ze zwrotami akcji, niespodziankami, niebanalnymi, quasi-progresywnymi konstrukcjami. Taki "Starblind" ma w sobie co najmniej trzy piosenki. I kiedy już wydaje się, że po znakomitym instrumentalnym pasażu nastąpi wyciszająca coda, nagle wraca opcja refren-zwrotka. Podobny scenariusz mamy w pozostałych utworach. Oczywiście, Bond nawet splamiony krwią pozostał Bondem, nowe Iron Maiden skrywa więc galopujące rytmy, bohaterskie akordy, nieco epickiego rozmachu i przede wszystkim dramatyczny śpiew Bruce'a Dickinsona. Oferuje jednak dużo więcej niż sprawdzoną formułę.
 
"The Final Frontier" to płyta, której trzeba poświęcić nieco czasu, w którą trzeba się porządni wgryźć i tak jak skądinąd bardzo udane "Casino Royale" przyjąć z otwartą głową. Bo chociaż po wysłuchaniu albumu możemy być wstrząśnięci, na pewno nie będziemy zmieszani.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!