Recenzja

16-11-2010-19:32:56

Madonna - "Sticky & Sweet Tour"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Madonna jest bodaj jedyną osobą na świecie, która ze skakania na skakance potrafi zrobić tętniące kolorami i energią widowisko. Inaczej bowiem nie sposób nazwać tego, co pokazała, wykonując w Buenos Aires "Into The Groove".

Ale, pal licho tę skakankę. Od pierwszego kadru widać, że to gigantyczna produkcja, w którą zaangażowanych jest mnóstwo ludzi. 100-procentowy perfekcjonizm i niesamowity rozmach. Zacznijmy od tego, co najlepsze. Montaż. "Sticky & Sweet Tour" ogląda się jak gigantyczny, niesamowicie dynamiczny teledysk. Zbliżenia, szerokie kadry, ujęcia z telebimów - wszystko tworzy idealną, pulsującą harmonię. Najlepiej widać to podczas "Die Another Day", gdzie głównej bohaterki w ogóle nie ma na scenie, choć chwilami można odnieść inne wrażenie. Fenomenalni są również tancerze.

Jędrni, gibcy, zwinni, wysportowani, zarówno panowie, jak i panie (szczególnie w "Vogue"). Ponadto czeka nas walka bokserska ("Die Another Day"), wspomniane skoki na skakance ("Into The Groove"), całowanie sobowtórki ("She's Not Me"), azjatycki taniec ("Rain"), orkiestra Romów (m.in. "La Isla Bonita"), kilka "motherfuckerów" rzuconych ze sceny, kapitalnie wplecione wideonagrania z udziałem Pharrella Willimsa, Britney Spears czy Justina Timberlake'a a nawet Adolf Hitler w upolitycznionym klipie towarzyszącym "Get Stupid". Brakuje chyba tylko miotaczy ogni, ale może Madonna po prostu nie chce robić konkurencji Rammstein. W każdym razie, udało się artystce z tych pozornie chaotycznych elementów stworzyć nowoczesny, energiczny show nasycony przebojową muzyką.

I w tej kwestii nasza gwiazda nie poszła na łatwiznę. Nie ma mowy o odtworzeniu sprawdzonych hitów. Każda z piosenek zmiksowana została na nowo, wzbogacona rozmaitymi samplami, często rozbudowana, by był czas na choreograficzne wyczyny. Wypada to różnie. Spowolnione "Human Nature", "Rain" połączone z "Here Comes The Rain Again" Eurythmics, mocno elektroniczne "Like A Prayer" i przede wszystkim świetnie podrasowane "Give It 2 Me" na pewno są znakomite. Poza tym dostajemy pełen stylistyczny wachlarz. Od ultraklubowych numerów ("Music"), przez akustyczne granie ("Don't Cry for me Argentina"), po rockowe zagrywki, w tym - uwaga! uwaga!, coś dla ludzi o mocnych nerwach - wpleciony w "Hung Up" fragment "A New Level" z repertuaru Pantery, gdzie królowa popu próbuje dorównać umiejętnością gry na gitarze ś.p. Dimebagowi (zresztą po instrument sięga nie jeden raz).

Zasadniczym problemem jest brzmienie. Nie chodzi bynajmniej o techniczne parametry. O tym, że mamy do czynienia z koncertowym dziełem przypomina wyłącznie słabszy niż ze studia wokal Madonny oraz sporadycznie dopuszczana do głosu publiczność. Całość została bezwzględnie wyczyszczona, wygładzona i wypolerowana. No, ale tak teraz wypada. "Sticky & Sweet Tour" to najwyższej jakości, audiowizualny kalejdoskop, gdzie wszystko mieni się, skrzy oraz wibruje żywymi kolorami i światłami. Zero emocji, zero duszy, za to misterna, wręcz koronkowa robota.

P.S. Dołączona płyta audio, siłą rzeczy, nie robi aż takiego wrażenia, ale przynajmniej można rozkoszować się fantastycznym "Give It 2 Me" bez patrzenia, jak Madonna wkłada sobie rękę w spodnie i pokazuje "fucka".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: madonna