Recenzja

28-03-2011-10:05:35

Linkin Park - "A Thousand Suns"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Zawsze lubiłam Linkin Park za ładne melodie, za wpadające w ucho piosenki, za łączenie rapu i metalu w popowym stylu. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że w recenzji ich płyty napiszę, że to dojrzałe, zaskakujące, odważne i bardzo ciekawe dzieło. Proszę państwa, "A Thousand Suns" to dojrzałe, zaskakujące, odważne i bardzo ciekawe dzieło.

Kto kojarzy Linkin Park z szufladką nu metal, niech przestanie. Najnowszy longplay to ani nu, ani metal. Zespół nagrał zupełnie niekomercyjny, mocny materiał w dużej mierze oparty na elektronice. Kto jednak spodziewa się gówniarskich piosnek, chwytliwych refrenów będzie zaszokowany. Zacznijmy od tego, że tym razem Link Park nagrało album. Nie zestaw piosenek, z kilkoma (czy w ich przypadku kilkoma więcej) singlami i paroma wypełniaczami. Pewnie, przebojowe "Burning in the Skies", singlowy, waleczny "The Catalyst", przypominające "What Goes Around... Comes Around" Justina Timberlake'a "Robot Boy" znakomicie poradzą sobie w radiu czy telewizji, ale "A Thousand Suns" trzeba słuchać w całości. Mnóstwo tu warstw, inspiracji, stylów, gatunkowych mieszanek, które docenić można po wysłuchaniu płyty od początku do końca. Pojawiają się naleciałości orientalne ("When They Come for Me"), kolorystyka reggae ("Waiting for the End"), industrialny chłód ("Blackout"), a kiedy Mike Shinoda mówi, że inspirował się Public Enemy, słychać, że mówi prawdę i nie tylko dlatego, że "Wretches and Kings" zawiera parafrazy cytatu z "Bring The Noise". Bywa skocznie i tanecznie, ale i ciężko i ponuro. Linkin Park nadal potrafią nagrywać kawałki ze stadionowym rozmachem, takie które porwą wielotysięczne tłumy, prawdziwe mistrzostwo osiągają jednak, gdy podstawą ich kompozycji jest hip-hop ("When They Come for Me", "Wretches and Kings"). Największe brawa należą się grupie za to, że udało im się uniknąć patosu i emocjonalnej histerii, co przy tak różnorodnym i ambitnym materiale jest nie lada sztuką.

Warto zwrócić również uwagę na teksty. Chester Bennington nie roztkliwia się już nad własnym losem, lecz śpiewa o rzeczach dużych i ważnych, kwestiach politycznych i społecznych. Zresztą tytuł, który pochodzi z wypowiedzi "ojca bomby" atomowej, J. Roberta Oppenheimera stanowi doskonałą wskazówkę.

Linkin Park nie nagrali albumu, który zmieni bieg historii. Są na "A Thousand Suns" utwory słabsze, pozbawione polotu. Amerykanie udowodnili jednak, że są kimś więcej niż grupą koleżków, którzy potrafią wykrzyczeć kilka refrenów i do nośnych beatów dodać głośne gitary. Na pewno są o krok bliżej swego opus magnum.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!