Recenzja

26-04-2011-15:21:16

Monster Magnet - "Mastermind"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeśli brakowało wam rasowych, rockowych płyt wyrywających z butów, zaopatrzcie się w nowe dzieło Monster Magnet. Gwarantowane, że szybko pozbędziecie się trzewików.

Dave Wyndorf, jeden z najsłynniejszych i najinteligentniejszych rockowych kosmitów, przed premierą "Mastermind" mówił: "Jestem niezmiernie dumny z tej płyty". Ma z czego.

Ósmy krążek kapeli z New Jersey poraża gitarową mocą, a chwilami - jak to w przypadku Monster Magnet - porywa w kosmiczną podróż oldschoolowym klawiszem. Całkiem trafnie streścił płytę gitarzysta Ed Mundell mówiąc, że "Mastermind" to połączenie The Stooges i space rocka. Jeśli dodać do opisu wgniatające "walce" a la Black Sabbath (np. "Hallucination Bomb"), garażowy stoner ("Dig That Hole"), bezpośredniego rocka i punka ("All Outta Nothin'", "Bored With Sorcery"), otrzymamy dość wyraźnie zarysowaną zawartość albumu. Można też inaczej - "Mastermind" to pierworodne dziecko krążka "4-Way Diablo", nawiązującego do tradycji "Superjudge" i "Dopes To Infinity". Dziecko utalentowane, lecz krnąbrne, kipiące potężną, trudną do okiełznania energią. Chwilami eksplodujące z taką mocą, że dech zapiera, a oczy wychodzą z orbit. Lubiące też lekkie, baśniowe opowieści z przestrzeni pozaziemskiej ("The Titan Who Cried Like A Baby").

Nie ma przebojów, tym razem brak coverów. Ale jest tuzin równych, mocnych kawałków, silnie zakorzenionych w rockowej i punkowej tradycji. Sporo zwalistych, przytłaczających, tnących uszy do krwi gitar, ponownie w wykonaniu świetnie sprawdzającego duetu Mundell/Phil Caivano.

"Mastermind" to pokazanie środkowego palca wszystkim osładzającym rocka, wyjaławiających go z ducha i pierwotnej mocy. Mocy, jaka towarzyszyła, i nie wątpię, że będzie towarzyszyć, Monster Magnet na żywo. Czekam na kolejną wizytę w Polsce.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!