Recenzja

20-05-2011-23:11:20

Hjaltalín - "Terminal"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Komu Islandia kojarzy się ze słońcem i radością? Po zapoznaniu się z Hjaltalín tak właśnie będziecie myśleć o ojczyźnie Björk i Sigur Rós.

Słowa eklektyzm i rozmach przy albumie "Terminal" nabierają zupełnie nowych znaczeń. To, co do tej pory wydawało się różnorodne przy muzyce Hjaltalín jest monotonią, a dotychczasowe rzekome brzmieniowe bogactwa to asceza w porównaniu z nagraniami Islandczyków. Wystarczy spojrzeć na skład - ośmioosobowy. W zasadzie to miniorkiestra, gdzie swoje miejsce ma wiolonczela, skrzypce czy genialnie wykorzystane klarnet i fagot.

Choć artyści z wulkanicznej wyspy wykazują się iście ułańską fantazją i niemałą aranżacyjną brawurą, posiadają tak rzadką zdolność tworzenia muzyki pełnej gracji. Nie ma mowy o nadęciu, patosie, epickim przytłoczeniu. Jest za to musicalowa frywolność, filmowa lekkość i genialne harmonie. To soul i pop w swych najbardziej spektakularnych odsłonach, z mnóstwem przestrzeni, odrobiną dzikości i fantastycznymi wokalami. Wszystko utkane z rozmaitych stylów (pulsacja disco, latynoski żar, francuska zwiewność) przyozdobione gęstym haftem wszelakich dźwięków. Niektóre utwory brzmią jakby Peter Gabriel z pomocą orkiestry napisał piosenkę (jeszcze jedną) do bajki Disneya z tym, że dla dorosłych. Inne to niemal klasyczna, symfoniczna szarża.

Jest tu miejsce na chwilę refleksji, zadumy (silny, krystaliczny głos Högniego Egilssona przypomina chwilami Brendana Perry'ego), zasadniczo jednak "Terminal", szczególnie na tle większości islandzkich dokonań, wyróżnia jedno - soczyste kolory. To bodaj najbardziej barwna, wesoła i pogodna płyta, jaką wydała ta zimna kraina. A przy "Feels Like Sugar" człowiek ma po prostu ochotę odpalić fajerwerki i popłakać się z radości.

Hjaltalín porywa euforią i oczarowuje magią. Od pierwszych taktów przenosi w przedziwną, ale wspaniałą bajkową krainę, gdzie wszystko jest możliwe.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: hjaltalín