Recenzja
Yann Tiersen - "Dust Lane"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Yann Tiersen nie chce być zapamiętany tylko z muzyki nagranej do filmu "Amelia". Szósty album Francuza jest bardzo udanym krokiem do tego, abyśmy myśląc o nim, mieli przed oczyma przede wszystkim intrygującego kompozytora.
"Dust Lane" jest płytą niezwykle klimatyczną. Muzyk podkreślał w wywiadach, że pracując nad materiałem przeżył traumatyczne chwile (śmierć matki i przyjaciela), co musiało odbić się echem na zawartości muzycznej. Całe szczęście nie mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową dla ludzi pogrążonych w depresji, a co najwyżej tych, którzy do świata podchodzą z większą niż inni dozą wrażliwości, mając przy tym tendencję do popadania w melancholię.
Płytę zdominowały przestrzenne kompozycje, w których na pierwszym planie są zmysłowe wokale, analogowe syntezatory, gitara akustyczna. Melodie nie wpadają do głowy za pierwszym przesłuchaniem, ale aż proszą się o powtórkę, o kolejną szansę. Jedynym wyjątkiem jest zamykające album nagranie "Fuck Me", które pasuje do całości jak wół do karety i nie będzie żadną szkodą, jeśli swój seans z "Dust Lane" zamkniecie po siedmiu nagraniach.
Jeśli Tiersen jawił wam się jako tetryk, którego nie wiedzieć czemu prasa mocno promuje, przesłuchajcie tę płytę uważnie. Marzycielstwo w stylu M83, klimat jak kiedyś u Goldfrapp, czyli w dwóch słowach – elegancja Francja.