Recenzja

20-01-2012-00:00:25

Lamb Of God - "Resolution"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Tytuł parlamentaryzmem trącący, lecz Lamb Of God mają do przekazania sporo nieparlamentarnych treści. W formie ponownie mogącej budzić tylko wielki podziw.

Może nie ma na początek trzęsienia ziemi, które zalecał mistrz Hitchcock, ale "Straight For The Sun" masywny, sabbathowo-celticfrostowy numer, to miłe zaskoczenie dla fanów Lamb Of God. I, co ważniejsze, nie jedyne. Kapela z Wirginii staż ma na tyle długi, że musiała zawrzeć na krążku sporo znaków szczególnych. Ale, że nie jest wykonawcą pierwszym lepszym, potrafi coś takiego przeprowadzić bez zanudzenia słuchacza.

Na dobrą sprawę mógłbym przepisać sporo z recenzji krążka "Wrath", który dał Lamb Of God nominację do Grammy. "Resolution" to w niemałym stopniu kontynuacja tegoż dzieła. Gitarzyści zadbali, by w standardowe mocne granie z drącym wokalem wsadzić miłe dla ucha, bluesujące wstawki akustyczne, wpleść fajny, kręcący, czasem dość melodyjny riff, krótkie solo unisono z rodziny melodyjnego thrash metalu. Do ciężarowego grania w stylu Sabbathów powracają w "Invictus", a w końcówce mocno hardcore'owego "Cheated" pokazują, że inspirowali ich panowie Hanneman i King z formacji wiadomej. Chris Adler wspaniale napędza zespół i nie przesadza z gęstością bębnów. Randy Blythe ponownie demonstruje szeroką paletę krzykacza klasy mistrzowskiej, a wraz z kolegami poza ostrym naparzaniem umie z powodzeniem zbudować ciekawy klimat (np. "Insurrection").

Do zbioru zaskoczeń in plus dodać można podskórnie wesoły i hardrockowo-bluesowy "To The End ", a do nieszczególnie miłych, instrumentalny "Barbarosa", który wrażenia nie robi i niczego wyjątkowego krążkowi nie daje. Lamb Of God zdecydowali się też na wykorzystanie śpiewaczki operowej (Amanda Munton) i orkiestry. Najdłuższy, rozbudowany "King Me" należy uznać za eksperyment udany, choć metalowe walnięcie czasami za bardzo tłamsi szlachetne orkiestrowe dźwięki. W numerze Blythe zgrabnie pożenił recytację z krzykiem, a instrumentaliści świetnie sterują nastrojem, od subtelnego po bezkompromisowe uderzenie. Jeśli dodać idealnie dopasowane przez Josha Wilbura brzmienie, dostajemy od Lamb Of God kandydatkę do kolejnej nagrody Grammy. Być może znowu jej nie otrzymają, lecz nie zmieni to jednego faktu - ta kapela od lat nagrywa płyty coraz lepsze i cały czas się rozwija. A o niewielu wykonawcach metalowych można coś takiego napisać. Klasa, i tyle!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!